Byłam, jestem i chyba już zawsze będę "mistrzynią" od gaf. Zdarzały mi się różne sytuacje, najczęściej śmieszne, poza tą jedną.
Do instytucji, w której pracowałam przyszedł młody mężczyzna - znajomy mojej koleżanki. Stał przy jej biurku i wypełniał wniosek o wydanie aktu małżeństwa. W pewnej chwili koleżanka poprosiła mnie, abym w systemie sprawdziła datę ślubu owego pana.
Ja, wychodząc akurat z pomieszczenia socjalnego, chciałam być bardzo dowcipna i z uśmiechem na twarzy powiedziałam "Ładnie to tak? Mąż nie pamięta, kiedy żonie przynieść kwiaty na rocznicę ślubu? Poproszę o numer telefonu do szanownej małżonki i wszystko naskarżę :)".
Na to mężczyzna cichym, smutnym głosem odpowiedział: "To musi pani dzwonić do świętego Piotra, bo tydzień temu ją pochowałem"...
Bez słowa poszłam sprawdzić datę ślubu.
Po kilku latach, gdy dorabiałam w restauracji, miałam przyjemność obsługiwać wesele tego człowieka. Wówczas miałam śmiałość przeprosić go za incydent z aktem małżeństwa.
Mam dwójkę dzieci. Jedno jest malutkie i potrzebowało wizyty w przychodni do kontroli, więc wybraliśmy się całą rodziną.
Starsze dziecko zasnęło po drodze, więc zostało z mężem w samochodzie.
Każda matka chyba wie, że przy małym dziecku pakunków jest w ch... mnóstwo. Więc torba, a w niej termos, puszka mleka, pieluszka tetrowa, jakieś zabawki, pampersy, chusteczki, książeczka zdrowia...
Dodam, że akurat był cyklon... Chciałam szybko wyciągnąć nosidełko i biegiem do przychodni, więc szybko torba - ciach, nosidełko wypięte - ciach! Idę!
Poszły zatrzaski w nosidełku... tzn. złożyła się buda i dziecko wypadło...
Dziecko upadło twarzą na kostkę brukową. Nie rusza się. I teraz co? Jak kręgosłup, to nie ruszać. To mam tak czekać do karetki? Obracam ją delikatnie, a ona nawet zadrapana nie była! Guga sobie za minutę.
Czuję się okropną matką, bo powinnam trzymać nosidełko za spód i rączkę.
Ciągle ją widzę, jak leży to małe ciałko. Miliony razy przepraszałam ją za to i nie potrafię sobie tego błędu wybaczyć.
Z mężem staraliśmy się o dziecko. Gdy okazało się, że zaszłam w ciążę, byliśmy najszczęśliwszymi osobami na świecie. Na pierwsze badania prenatalne pojechałam sama, czułam, że o czymś nie wiem. Intuicja dobrze mi podpowiadała. Nie jedno, a bliźniaki nosiłam pod sercem. Szok! Jednocześnie płakałam i cieszyłam się. Mąż również był w szoku, ale ucieszył się równie mocno. Wszyscy byli w szoku, ale cieszyli się razem z nami. Dziewczynki kopały mnie bardzo mocno, lubiły słuchać piosenek i uspokajały się, gdy czytałam im książki. W 6 miesiącu okazało się, że muszę mieć wykonany zabieg, ponieważ jedna dziewczynka podbierała pokarm drugiej. Zabieg okazał się być cięższy niż przypuszczali lekarze, ponieważ naczynia krwionośne były bardzo głęboko ulokowane w łożysku. Po zabiegu lekko ucichły. Ledwo czułam ruchy. No i niestety po dwóch dniach brak tętna... To był najgorszy dzień naszego życia.
O godzinie 12 dostałam pierwszą tabletkę na wywołanie porodu... Skurcze były tak silne, że traciłam przytomność, a po następne tabletki musiałam iść na kolanach, taki to był ból. Byłam w piekle. O 5:20 następnego dnia urodziłam, najpierw Hanię, a następnie Helenkę. Położna umyła je i ubrała, a następnie przyniosła mi dziewczynki, abym się z nimi pożegnała. Położyła mi obie na sercu. Były piękne. Takie niewinne. Ochrzciła je. Nie była tylko położną, była kimś więcej. Była dobrym człowiekiem.
W ciągu niecałego roku po ślubie przeżyliśmy bardzo trudne chwile. Tak bardzo chcieliśmy mieć dziecko, dzieci...
Dziękuję mojemu Mężowi, że jest i mnie wspiera. Wszyscy nam mówią, że jeszcze będziemy mieć dzieci. Owszem, może się tak zdążyć. Ale my już mamy dzieci. Dwa Aniołki, które nad nami czuwają. Bardzo za nimi tęsknimy.
Zawsze byłem blisko z moją siostrą. Jest między nami tylko 1,5 roku różnicy, Kinga jest młodsza.
Ja skończyłem technikum, siostra zdała maturę i poszła na studia. Tam poznała Marka, bardzo szybko zostali parą. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły - przystojny, czarujący, w dodatku bogaty. Ja też poznałem moją teraz już narzeczoną, wszystko było OK.
Po kilku miesiącach zauważyliśmy, że Kinga bardzo się zmieniła. Wszystko robiła pod dyktando Marka - ufarbowała włosy, zaczęła nosić obcisłe spodnie i wydekoltowane bluzki, chociaż wcześniej jej się nie podobały. Nawet zrezygnowała ze swojej ulubionej muzyki i książek, bo zdaniem Marka są "dla lamerów i nerdów". Odsunęła się od znajomych, bo Marek ich nie lubi. Co gorsza, mama zauważyła u Kingi siniaki. Siostra tłumaczyła się uderzeniem o szafkę itp. W końcu mama ją przycisnęła i przyznała się, że ukochany ją czasem bije. Ale oczywiście to nie jego wina, to ona robi ciągle coś nie tak. Kiedy mama próbowała przemówić jej do rozumu, była straszna awantura, bo na pewno wszyscy chcą zniszczyć ich związek z zazdrości, nie rozumieją ich miłości. Dopiero wtedy się o wszystkim dowiedziałem, wcześniej mama nie chciała mi zawracać głowy, bo ogarniałem pracę, studia zaoczne, w dodatku moja dziewczyna zaszła w ciążę.
Postanowiłem pójść do siostry i z nią pogadać. Kompletnie mnie nie słuchała, w dodatku przyszedł jej facet i od razu na mnie naskoczył. Kiedy szarpnął Kingę, odepchnąłem go. Wystartował do mnie z łapami, więc go odepchnąłem. Walnął się w głowę i pociekła mu krew. Kinga oczywiście zaczęła się nad nim trząść, a ja byłem wściekły i wyszedłem. Po kilku godzinach odwiedziła mnie policja. Ten dupek oskarżył mnie o napaść. Siostra zeznała, że to ja zaatakowałem jej ukochanego bez powodu.
Zaczęły się korowody, przesłuchania wyjaśnienia itd. Wszystko ciągnęło się jak nie wiem, rodzice Marka znaleźli mu super adwokata, mnie na takie coś nie stać. Przez to wszystko moja córeczka urodziła się prawie sześć tygodni za wcześnie. Na szczęście już jest wszystko dobrze.
Ja będę musiał temu draniowi wypłacić zadośćuczynienie, bo biedaczek "ma traumę" i się mnie boi. Kinga się do mnie nie odzywa, jest śmiertelnie obrażona.
Nie wiem, czemu jest taka zapatrzona w tego dupka i uważa go za ósmy cud świata. Nasz ojciec, kiedy żył, zawsze był dobry dla matki, siostra była jego księżniczką.
Sam do Kingi mam ogromny żal o to, że wtedy skłamała i wolę skupić się na swojej rodzinie, zamiast próbować przemówić jej do rozumu.
Opowiem wam pewną historię. Kiedy byłem jeszcze małym dzieciakiem, w telewizji leciała bajka, przy której zawsze, ale to zawsze słyszałem przy intro głos, który krzyczał moje imię, jak byłem dzieckiem, to nie robiło to na mnie wrażenia, do czasu.
Minęło parę lat, znalazłem żonę, mieliśmy dziecko. Jechaliśmy do moich rodziców na urodziny, malec był bardzo niespokojny, więc włączyłem mu bajkę na tablecie, dokładnie tę, którą oglądałem jako dziecko. Leciało intro i malec zaczął płakać. Odwróciłem się dosłownie na sekundę zobaczyć co się stało i usłyszałem, że ktoś krzyczy moje imię, to była moja żona. Minął ułamek sekundy i samochód ciężarowy zderzył się z nami czołowo.
Przeżyłem tylko ja, moja żona i dziecko nie żyją, bo facet, który prowadził ciężarówkę zasnął.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale naprawdę jako dziecko słyszałem ten krzyk. Od tego dnia minęły 2 lata i od tego czasu oglądając tę bajkę nie słyszę już krzyku i wciąż nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło.
Od 4 lat spotykam się z Moniką.
Pracuję i mieszkam za granicą, gdy tylko Monika skończy szkołę, to przeprowadzi się tam razem ze mną. Wiem, że ona chciałaby już teraz ze mną mieszkać, ale uważam, że powinna przynajmniej zdać maturę, biorąc pod uwagę to, że to już w tym roku.
Nie było mnie 4 miesiące i chciałem zrobić jej niespodziankę i przyjechać wtedy, gdy ona będzie jeszcze w szkole. Wszedłem do jej pokoju, ściągnąłem bluzę, położyłem się na łóżku i nagle poczułem coś pod tyłkiem - zeszyt. Pomyślałem, że pewnie uczyła się przez pół nocy na jakiś sprawdzian czy coś. Otwieram zeszyt, a tam jedna wielka tabela kalorii, miała tam powypisywane chyba z 1000 rzeczy, wszystko: śniadania, obiady, jakieś przekąski, batoniki, ciasteczka... serio WSZYSTKO. Przekartkowałem cały zeszyt, poza tabelą były też jakieś ćwiczenia, kalendarz, w którym zapisywała dokładnie ile kalorii zjadła, ile minut ćwiczyła, na ostatniej stronie miała narysowanego ludzika i na nim napisane swoje wymiary oraz wagę, obok były prostokąciki, w których wypisywała te dane po miesiącu... Byłem i w sumie dalej jestem w szoku.
Teraz (wg tej tabelki) waży 44 kg przy 167 cm wzrostu. Gdy ostatnio ją widziałem, wyglądała normalnie, ważyła ok. 53 kg. Rozmawiam z nią codzienne na Skype i nie widziałem, żeby jakoś drastycznie schudła, może delikatnie zaczęły jej wystawać obojczyki, ale to wszystko...
Siedziałem w pokoju i czekałem na nią strasznie zdenerwowany. Gdy tylko weszła do pokoju... Boże... wyglądała jak śmierć, jak duch, nie jak moja Monika. Zobaczyła mnie i przybiegła się przytulić i wiecie co? To było chyba najgorsze... Czułem się jakbym podnosił dziecko... Czułem jej wszystkie żebra, kręgosłup, te wszystkie kości... Naprawdę, nawet nie chcę sobie tego przypominać. Zapytałem ją o co chodzi, dlaczego tak wygląda. Powiedziała, że chciała mi się w końcu podobać.
Nie rozumiem, mam okropne wyrzuty sumienia... Nigdy w życiu jej nie powiedziałem, że jest gruba, zawsze mówiłem, że jest najpiękniejsza na całym świecie. Może za mało czasu z nią spędzałem, może powinienem pozwolić jej rzucić tę szkołę i pojechać ze mną... Boję się. Co ja mam teraz zrobić?
Kiedyś, jak miałam około 12 lat obudziłam się w nocy i usłyszałam jak moi rodzice uprawiają seks.
Świadoma tego, co robią postanowiłam im przerwać.
Poszłam więc do ich sypialni i nakrzyczałam na nich, że mają przestać stękać, bo nie mogę już tego słuchać.
Teraz czasami w nocy też słyszę jak to robią. Jest to dla mnie strasznie niekomfortowe, ale jednocześnie no, zdaje sobie sprawę, że jest to przyjemność.
Najgorzej jest jednak kiedy słyszę, że robią to w salonie.
Nie cierpię siedzieć na sofie.
Nie wiem od czego zacząć... Ale czuję potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego. Od początku września moje życie wali się na łeb, na szyję. Zaczęło się od tego, że podjąłem decyzję o rzuceniu studiów. Niby normalna decyzja, robi tak milion studentów na całym świecie po 1 roku. Chciałem sobie zrobić przerwę od nauki, bo wg mnie kierunek, który podjąłem nie jest dla mnie... Od tego zaczęła się katorga.
Ojciec, jak się dowiedział o mojej decyzji zaczął mieszać mnie z błotem. Nigdy w swoim życiu nie nasłuchałem się tyłu wyzwisk w moim kierunku. Zaczął twierdzić, że go oszukałem. Że podejmując studia dzienne miałem wszystko pod nosem, miałem się tylko uczyć. Czułem się źle. W końcu ojciec wyprowadził się z domu. Ale to się nie skończyło. Uczepił się również mojej dziewczyny- zaczął gadać, że to przez nią rzuciłem studia, że to wszystko jej wina. Napisał jej na fb co myśli o niej i o mnie. To był moment kryzysowy - przez kilka dni moja psychika leżała na podłodze. Groził nawet, że zrobi porządek w jej domu.
Ojciec nie odzywa się do mnie od tego czasu, ja też nie. Jest mi z tym źle. Najgorsze jest to, że dziewczyna mnie wspiera. A ja od jakiegoś czasu jestem nerwowy, cała ta sytuacja mnie przerasta. Potrafię zrobić aferę z byle czego, sam wiem, że jestem tragiczny ostatnio. Nie chcę taki być, nie wiem co się ze mną dzieje. Mam dość tego wszystkiego... Ale kocham moją dziewczynę najbardziej na świecie, nie widzę życia poza mną. Chcę żeby było normalnie między nami, chciałbym żeby wszystko wróciło do normy, bo czuję że jak tak się nie stanie, to my możemy tego nie przetrwać, a wtedy nic mnie już nie będzie trzymać do życia na tej popieprzonej planecie. Nie wiem, co robić. Napisałem to tu, bo czułem potrzebę wyrzucenia to z siebie.
Przez kilka lat wstydziłam się swoich rodziców i myślałam, że jesteśmy baaardzo biedni, bo używają kilka razy maszynek jednorazowych.
Kiedy byłam nastolatką, miejsca intymne goliłam nieregularnie i niedbale, bo mi się nie chciało. Jednak kiedy poznałam chłopaka, który często zostawał u mnie na noc, chciałam doprowadzić się do porządku. Mimo że na rozpoczęcie życia seksualnego nie byłam gotowa, to chciałam wyglądać schludnie, żeby nic mi z majtek nie wystawało. Zdałam sobie sprawę z tego, że maszynka sama nie da rady i do pomocy wzięłam nożyczki, którymi obcięłam długie włosy. Nie miałam pomysłu co z nimi zrobić (nie mam pojęcia czemu nie spłukałam ich w toalecie...), dlatego zawinęłam je w kartkę papieru i wrzuciłam do kosza z papierami, którego zawartość miała trafić do pieca.
Jakiś czas później wracając ze szkoły znalazłam swoje zawiniątko z łoniakami na moim biurku. W piecu paliło kilku domowników, ale nie mam pojęcia, kto znalazł mój pakunek. Z nikim o tym nie rozmawiałam, mam nadzieję, że ten ktoś nie pamięta.
Dodaj anonimowe wyznanie