Jadę sobie w pracy kiedyś windą i wsiada mężczyzna. Jako że byłam pierwsza w windzie, przycisnęłam guzik mojego piętra, które było dość wysoko. Mężczyzna za to przycisnął pierwsze piętro.
Wiecie, co zrobiłam?
Przeprosiłam go, że najpierw musi pojechać ze mną wyżej, zanim wysiądzie...
Naprawdę myślałam, że winda jedzie najpierw tam, gdzie chce wysiąść ten, kto pierwszy wciśnie guzik.
Mój tata wraz z moim chrzestnym, gdy jeszcze byli w wieku młodzieńczym, postanowili podkraść dziadkowi trochę wyrobów alkoholowych, a że była zima, nie mieli gdzie się schować. Postanowili iść do... kościoła. Problem niestety tkwił w tym, że mój ojciec chrzestny potrafił pić wódkę tylko na stojąco...
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie dwóch dwudziestolatków, siedzących w ostatniej ławce podczas mszy. Najśmieszniejsze jest to, że chrzestny ponoć pił tylko podczas tych momentów w czasie mszy, gdy się wstaje.
Ot, taki młodzieńczy wybryk :)
Jestem z dziewczyną 10 miesięcy, mieszkamy razem w wynajętym pokoju. Przyziemnie jest to kobieta rozgarnięta. Coś ugotuje, posprząta itp.: + sam jej w wielu rzeczach pomagam.
Problem polega na tym, że jest "Zosią samosią", która w pewnym sensie nie potrzebuje faceta. Ona wszystko chce sama robić, jej pasją jest jej praca i brak w niej ciepłych odruchów i prostego zainteresowania jak "jak tam w pracy".
Bardzo mocno ukorzenione introwertyczne usposobienie. Mówi, że mnie kocha i przytuli, ale rozmowy są tak rzadkie, że totalnie nie mam z nią wspólnego tematu.
Ktoś się spotkał z czymś takim? Warto trwać przy osobie, która ma mocno egoistyczne podejście do życia, bo w każdej głębszej materii ona chce być sama?
Nie jestem typem, który chętnie baluje na imprezach, ten jeden raz kumpel mnie wyciągnął, żebym "pobawił się wśród ludzi". Na imprezie poznałem pewną kobietę. Kilka lat starsza ode mnie (ja <35), ale taka 9/10. Sam się dziwiłem czemu ze mną gada, jak wokół przychylnie spoglądało na nią wielu facetów przystojniejszych ode mnie. Fajnie się gadało. Potańczyliśmy. A potem zaliczyliśmy namiętne oddychanie usta-usta już poza klubem. Potem wylądowaliśmy u niej, pozwalała mi na wszystko i sama dokładała trochę. Co tam się nie działo... Wyczerpani zasnęliśmy.
Rano ona mnie budzi: "Szybko, zbieraj się, niedługo mój mąż wraca!".
Ja: "Kufa, co? Jak? Gdzie? CO? MĄŻ?".
Pozbierałem się i dosłownie wyleciałem stamtąd w podskokach. W trakcie zbierania się wzięła ode mnie mój numer komórki. Ja zbaraniały lvl >9000. Rozkminiam, co się właśnie odwaliło. Kilka dni później zadzwoniła do mnie i umówiliśmy się na spotkanie. Opowiedziała mi, co jest grane.
Ma męża. Bogatego męża, nawet bardzo. Jest 10 lat od niej starszy. Wyhaczył ją jak miała 2o parę lat na pokazie modelek (występowała). Od ładnych kilku lat prawie z sypia. On potrzebuje kogoś, z kim może się na przyjęciach pokazać. Ciągle praca, wyjazdy służbowe, potrafi go nie być 2 tygodnie, bo do Londynu albo Hongkongu poleciał. Ona ma kartę kredytową, na której kasa praktycznie się nie kończy i może się bujać gdzie chce. Tyle że nie ma z kim. Koleżanki albo traktują ją jak bankomat do fundowania imprez, albo są tak pustogłowe, że tylko im w głowie jakie następne tipsy zrobić. Faceci by ją co najwyżej do łóżka zaciągnęli. No to postanowiła, że to ona się zabawi, a mnie wybrała, bo wydawałem się niegroźny - taki typ, co nie ma laski na każde zawołanie.
I tak spotykamy się co jakiś czas. Wyskakujemy do restauracji, na kręgle (zawsze chciała spróbować, ale się wstydziła), czasami spotykamy się w jednym z ich mieszkań, gramy na konsoli, którą specjalnie kupiła po tym, jak parę razy przyniosłem swoją, żeby jej pokazać, jak się można i w samotności rozerwać - przedtem nie wiedziała, że to takie fajne. A przy okazji się zabawiamy. Ona naprawdę tego potrzebuje. Brakuje jej faceta, mimo że ma męża. Tak że jest dość szalenie - przebieranki, odgrywanie scen, różne zabawy.
Najśmieszniej się czuję, jak w pracy czy ogólnie znajomi mi mówią "znajdź sobie dziewczynę, nie wiesz co tracisz". A ja tylko się uśmiecham, że no tak, macie rację, no ale co ja mogę - widzicie jaki jestem. No i tak jakoś się to kręci. Ona nie ukrywa, że lubi mnie, ale nie kocha, potrzebuje zabawy i intymności. Od męża nie odejdzie, bo przyzwyczaiła się do bogatego życia, a sama nie zarobi nawet ułamka tego co mąż.
Miałam podejrzenie, że sąsiedzi katują dziecko. W mieszkaniu obok od roku, średnio dwa razy miesiącu, słyszałam wrzaski, płacze, przekleństwa, krzyki. Wiem, że różnie bywa z dziećmi, ale jakiś czas temu to przechodziło ludzie pojęcie. Po prostu serce mi pękało, jak słyszałam te głuche dźwięki, krzyki, płacz i przekleństwa. Zadzwoniłam na policję, podając okoliczności, dokładny adres i obiecując wpuścić policjantów po zadzwonieniu domofonem do mojego mieszkania (podałam nr), ale zastrzegając, że nie odezwę się, nie otworzę drzwi do mieszkania i chcę kompletnej anonimowości, poza sytuacją, gdyby stwierdzili, że moje obawy są słuszne - wtedy bez wahania będę zeznawać w sądzie jako świadek. Mój numer i adres mieli.
Zastrzegłam to, bo zbyt wiele razy słyszałam jak sąsiad się zachowuje i bałam się go. Raz i drugi, a nawet piąty i dziesiąty rozmawiałam z mężem co sądzi o tych dziwnych odgłosach z dołu z przemyśleniami, czy nie warto byłoby wezwać policji. Zawsze po takiej rozmowie ktoś wydzwaniał nam domofonem w środku nocy, próbował wejść do mieszkania licząc na otwarte drzwi, porysował nam dzwonek, drzwi i ściany wokół nich. Agresor doskonale wiedział, kiedy byłam sama w domu i wtedy najchętniej atakował. Żeby nie było łatwo, robił to w kominiarce, więc nawet patrząc przez "judasza" nie mogłam go potem opisać. Mąż próbował go złapać, ale facet znikał jak kamfora, mimo że mieszkaliśmy na 4 piętrze i musiałby użyć albo winy, albo schodów. A on po prostu tak sobie znikał. Nie mamy monitoringu ani nic takiego. W dniu zgłoszenia męża akurat nie było w domu.
Policja przyjechała po 20 minutach, mimo tego, że komisariat jest 200 metrów od nas. Zadzwonili, otworzyłam drzwi do bloku bez słowa. Zadzwonili dzwonkiem do mnie. Udawałam, że mnie nie ma. Poszli na dół. Pogadali ok. minuty i razem z sąsiadem (!) wrócili pod moje drzwi, dobijając się ok. 6 razy. Odpuścili, pogadali z nim, poszli sobie. Dwie minuty później z mieszkania sąsiadów znowu było słychać wycie, płacz i kwiki, a także głuche, tłukące dźwięki. Po kwadransie "ktoś" wybił w moich drzwiach kilka dziur młotkiem.
Następnego dnia zgłosiliśmy z mężem całość zdarzenia na komisariacie. Uznano mnie za osobę niewiarygodną przez "fałszywe" zgłoszenie po tym, jak na komendzie podałam adres. Próba wyjaśnienia sytuacji od początku do końca była beznadziejna. A pani w słuchawce tak mnie zapewniała o kompletnej anonimowości, poszanowaniu jej, dziękowała za zgłoszenie itd....
Sąsiad dalej nas nachodzi. Niszczy drzwi, ściany, wydzwania. Mąż by go najchętniej zbił, ale nie może, bo prawo będzie po stronie tamtego. Kamery nie wolno nam założyć, policja i zarządca bloku umywają ręce. Ja też umywam. Od wszystkiego, niech tam się dzieje co chce.
Czytam anonimowe od paru miesięcy, i zastanawiałam się, czy sama będę miała co tutaj napisać.
Idąc wprost do historii: Zachciało mi się łatwego dorobku jako studentka, a co jest lepsze dla młodej dziewczyny niż zabawa w prostytutkę? Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Po dłuższych przygotowaniach psychicznych, zamieściłam swoje ogłoszenie na jednej ze stron, bez zdjęć dzięki którym byłoby mnie można rozpoznać, bez nagich, ale za to z obszernym opisem. No, to czekamy.
W końcu trafił mi się pierwszy klient, chłopak w wieku podobnym do mnie, zadbany i z włosami których nawet ja mogłam mu pozazdrościć. Podczas umawiania się jednak poprosił, bym była normalnie ubrana, co mnie zaskoczyło, bo plan miałam inny. W końcu doszło do spotkania, jak byliśmy już u mnie, zapytał, czy może może nam pierw zrobić po herbacie, na co się zgodziłam, i uznałam, że nie dodam mu tego do czasu, na jaki się umówiliśmy.
Gdy skończył już jednak herbatę, usiadł obok mnie, i po prostu mnie przytulił. Zaczął płakać, ciężko słowami opisać, jak bardzo. Po dłuższej chwili się ogarnął, zostawił pieniądze, i wyszedł. Byłem w takim szoku, że nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Tego samego dnia usunęłam moje ogłoszenie, i zaczęłam szukać normalnej pracy. Wciąż jestem w szoku, i jest mi go tak bardzo szkoda. Co prawda mam numer z którego się umawiał, ale boję się dzwonić. Mam wrażenie, jakby uratował mnie przed czymś, czego całe życie bym żałowała. Zastanawiam się, czy tacy ludzie są często w tej branży.
Byłam, jestem i chyba już zawsze będę "mistrzynią" od gaf. Zdarzały mi się różne sytuacje, najczęściej śmieszne, poza tą jedną.
Do instytucji, w której pracowałam przyszedł młody mężczyzna - znajomy mojej koleżanki. Stał przy jej biurku i wypełniał wniosek o wydanie aktu małżeństwa. W pewnej chwili koleżanka poprosiła mnie, abym w systemie sprawdziła datę ślubu owego pana.
Ja, wychodząc akurat z pomieszczenia socjalnego, chciałam być bardzo dowcipna i z uśmiechem na twarzy powiedziałam "Ładnie to tak? Mąż nie pamięta, kiedy żonie przynieść kwiaty na rocznicę ślubu? Poproszę o numer telefonu do szanownej małżonki i wszystko naskarżę :)".
Na to mężczyzna cichym, smutnym głosem odpowiedział: "To musi pani dzwonić do świętego Piotra, bo tydzień temu ją pochowałem"...
Bez słowa poszłam sprawdzić datę ślubu.
Po kilku latach, gdy dorabiałam w restauracji, miałam przyjemność obsługiwać wesele tego człowieka. Wówczas miałam śmiałość przeprosić go za incydent z aktem małżeństwa.
Mam dwójkę dzieci. Jedno jest malutkie i potrzebowało wizyty w przychodni do kontroli, więc wybraliśmy się całą rodziną.
Starsze dziecko zasnęło po drodze, więc zostało z mężem w samochodzie.
Każda matka chyba wie, że przy małym dziecku pakunków jest w ch... mnóstwo. Więc torba, a w niej termos, puszka mleka, pieluszka tetrowa, jakieś zabawki, pampersy, chusteczki, książeczka zdrowia...
Dodam, że akurat był cyklon... Chciałam szybko wyciągnąć nosidełko i biegiem do przychodni, więc szybko torba - ciach, nosidełko wypięte - ciach! Idę!
Poszły zatrzaski w nosidełku... tzn. złożyła się buda i dziecko wypadło...
Dziecko upadło twarzą na kostkę brukową. Nie rusza się. I teraz co? Jak kręgosłup, to nie ruszać. To mam tak czekać do karetki? Obracam ją delikatnie, a ona nawet zadrapana nie była! Guga sobie za minutę.
Czuję się okropną matką, bo powinnam trzymać nosidełko za spód i rączkę.
Ciągle ją widzę, jak leży to małe ciałko. Miliony razy przepraszałam ją za to i nie potrafię sobie tego błędu wybaczyć.
Z mężem staraliśmy się o dziecko. Gdy okazało się, że zaszłam w ciążę, byliśmy najszczęśliwszymi osobami na świecie. Na pierwsze badania prenatalne pojechałam sama, czułam, że o czymś nie wiem. Intuicja dobrze mi podpowiadała. Nie jedno, a bliźniaki nosiłam pod sercem. Szok! Jednocześnie płakałam i cieszyłam się. Mąż również był w szoku, ale ucieszył się równie mocno. Wszyscy byli w szoku, ale cieszyli się razem z nami. Dziewczynki kopały mnie bardzo mocno, lubiły słuchać piosenek i uspokajały się, gdy czytałam im książki. W 6 miesiącu okazało się, że muszę mieć wykonany zabieg, ponieważ jedna dziewczynka podbierała pokarm drugiej. Zabieg okazał się być cięższy niż przypuszczali lekarze, ponieważ naczynia krwionośne były bardzo głęboko ulokowane w łożysku. Po zabiegu lekko ucichły. Ledwo czułam ruchy. No i niestety po dwóch dniach brak tętna... To był najgorszy dzień naszego życia.
O godzinie 12 dostałam pierwszą tabletkę na wywołanie porodu... Skurcze były tak silne, że traciłam przytomność, a po następne tabletki musiałam iść na kolanach, taki to był ból. Byłam w piekle. O 5:20 następnego dnia urodziłam, najpierw Hanię, a następnie Helenkę. Położna umyła je i ubrała, a następnie przyniosła mi dziewczynki, abym się z nimi pożegnała. Położyła mi obie na sercu. Były piękne. Takie niewinne. Ochrzciła je. Nie była tylko położną, była kimś więcej. Była dobrym człowiekiem.
W ciągu niecałego roku po ślubie przeżyliśmy bardzo trudne chwile. Tak bardzo chcieliśmy mieć dziecko, dzieci...
Dziękuję mojemu Mężowi, że jest i mnie wspiera. Wszyscy nam mówią, że jeszcze będziemy mieć dzieci. Owszem, może się tak zdążyć. Ale my już mamy dzieci. Dwa Aniołki, które nad nami czuwają. Bardzo za nimi tęsknimy.
Zawsze byłem blisko z moją siostrą. Jest między nami tylko 1,5 roku różnicy, Kinga jest młodsza.
Ja skończyłem technikum, siostra zdała maturę i poszła na studia. Tam poznała Marka, bardzo szybko zostali parą. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły - przystojny, czarujący, w dodatku bogaty. Ja też poznałem moją teraz już narzeczoną, wszystko było OK.
Po kilku miesiącach zauważyliśmy, że Kinga bardzo się zmieniła. Wszystko robiła pod dyktando Marka - ufarbowała włosy, zaczęła nosić obcisłe spodnie i wydekoltowane bluzki, chociaż wcześniej jej się nie podobały. Nawet zrezygnowała ze swojej ulubionej muzyki i książek, bo zdaniem Marka są "dla lamerów i nerdów". Odsunęła się od znajomych, bo Marek ich nie lubi. Co gorsza, mama zauważyła u Kingi siniaki. Siostra tłumaczyła się uderzeniem o szafkę itp. W końcu mama ją przycisnęła i przyznała się, że ukochany ją czasem bije. Ale oczywiście to nie jego wina, to ona robi ciągle coś nie tak. Kiedy mama próbowała przemówić jej do rozumu, była straszna awantura, bo na pewno wszyscy chcą zniszczyć ich związek z zazdrości, nie rozumieją ich miłości. Dopiero wtedy się o wszystkim dowiedziałem, wcześniej mama nie chciała mi zawracać głowy, bo ogarniałem pracę, studia zaoczne, w dodatku moja dziewczyna zaszła w ciążę.
Postanowiłem pójść do siostry i z nią pogadać. Kompletnie mnie nie słuchała, w dodatku przyszedł jej facet i od razu na mnie naskoczył. Kiedy szarpnął Kingę, odepchnąłem go. Wystartował do mnie z łapami, więc go odepchnąłem. Walnął się w głowę i pociekła mu krew. Kinga oczywiście zaczęła się nad nim trząść, a ja byłem wściekły i wyszedłem. Po kilku godzinach odwiedziła mnie policja. Ten dupek oskarżył mnie o napaść. Siostra zeznała, że to ja zaatakowałem jej ukochanego bez powodu.
Zaczęły się korowody, przesłuchania wyjaśnienia itd. Wszystko ciągnęło się jak nie wiem, rodzice Marka znaleźli mu super adwokata, mnie na takie coś nie stać. Przez to wszystko moja córeczka urodziła się prawie sześć tygodni za wcześnie. Na szczęście już jest wszystko dobrze.
Ja będę musiał temu draniowi wypłacić zadośćuczynienie, bo biedaczek "ma traumę" i się mnie boi. Kinga się do mnie nie odzywa, jest śmiertelnie obrażona.
Nie wiem, czemu jest taka zapatrzona w tego dupka i uważa go za ósmy cud świata. Nasz ojciec, kiedy żył, zawsze był dobry dla matki, siostra była jego księżniczką.
Sam do Kingi mam ogromny żal o to, że wtedy skłamała i wolę skupić się na swojej rodzinie, zamiast próbować przemówić jej do rozumu.
Dodaj anonimowe wyznanie