Kiedyś myślałam, że nie mam orgazmów. Z pierwszym chłopakiem raz było fajnie, a raz nie. Nie miałam do niego pretensji, bardziej mu zazdrościłam. Tak, mówiłam mu, co mi się podoba, co mi sprawia przyjemność, jak chcę, a jak nie. Tak czy siak, było po prostu okej. Rozstaliśmy się i długo byłam sama. Koleżanki z pracy kupiły mi dla żartu Pingwinka. Wrzuciłam go w szpargały i leżał, leżał, leżał. Podczas porządków przypomniałam sobie, że mam taki gadżet. Raptem kilka razy użyłam.
Poznałam faceta. Zaczęliśmy się spotykać i już ponad rok jesteśmy razem. Podczas jednej z luźnych rozmów zapytał, czy wiem co to „squirt”. Wiedziałam. „Ty masz?” – zapytał. Mówię: „Noo chyba mam, bo jak się bawiłam Pingwinkiem, to zaobserwowałam, ale nie byłam pewna... Wcześniej nic takiego mi się nie zdarzało”.
Nie zliczę, ile razy chciał mnie doprowadzić do takiego stanu, a ja się wzbraniałam, by nie zamoczyć łóżka. Aż kupił mi specjalny koc, który nie przemaka.
W wieku 25 lat zrozumiałam, że nie jestem zepsuta i mam orgazm, a także kobiecy wytrysk.
Oj, to wcale nie tak późno. Niektóre dziewczyny dopiero po trzydziestce się "otwierają" na takie doznania (albo i po 40). Chodzi o to, żeby nie zastanawiać się podczas seksu, jak przy tym wyglądasz, czy zmoczysz łóżko, czy partner będzie cię uważał za rozpustnicę albo podobne bzdury, a skupić się na tym, aby dawać przyjemność partnerowi i sobie.
Ślub był jednym z najważniejszych i najpiękniejszych dni w moim życiu. Oboje z mężem mieliśmy własną wizję tego dnia i się jej trzymaliśmy, jako że to nasze święto, a nie gości. Uprzedzę komentarze typu „ślub robi się dla rodziny, to oni mają się bawić” – nie, ślub był naszą imprezą, a przyjście rodziny i znajomych dobrowolne. Oczywiście nasza wizja nijak nie pokrywała się z wizją gości, którzy chyba chcieli zepsuć nam NASZ dzień. Oto parę przykładów:
– Ślubu udzielił nam urzędnik, bo oboje jesteśmy niewierzący – „Jak to ślub nie w kościele, toż to życie w grzechu!”.
– Ceremonia jak i wesele odbywały się w wynajętym przez nas parku, o czym goście zostali powiadomieni – goście stwierdzili, że pożałowaliśmy pieniędzy na salę i w ogóle jak to w szpilkach zapadających się w ziemię? Podkreślam, była informacja o tym, gdzie odbędzie się uroczystość i o tym, aby ubrać się w stroje wygodne.
– Moja suknia była kolorowa z wyszywanymi kwiatami, natomiast mąż miał garnitur w kratę – „Jak tak można się ubrać na swój ślub, nie ma białej sukni i czarnego garnituru? Wstyd”.
– Chcieliśmy wesprzeć z mężem pewną fundację ratującą zwierzęta, więc poprosiliśmy na zaproszeniach, aby nie kupować kwiatów (są one drogie, a i tak trzeba je zaraz wyrzucić) i zamiast tego wrzucić symboliczną złotówkę do puszek fundacji, które będą na uroczystości – co prawda uzbieraliśmy dość dużą kwotę, ale ile nasłuchaliśmy się od rodziny, że jesteśmy BEZDUSZNI, bo nie zbieramy na chore dzieci...
– Muzyka. Zaprosiliśmy zespół, który grał muzykę do tańca, mąż jest muzykiem, a ja po prostu nie przepadam za DJ-ami rodem z remizy – „Toż przy tym nie można się bawić, gdzie prawdziwe disco polo?” Dodam tylko, że zespół grał popularną muzykę i wszyscy tańczyli do tego, ale i tak musieliśmy się nasłuchać, jak to źle było.
Nie piszę, że wszyscy tak mówili, to raczej opinie babć, ciotek i niektórych osób towarzyszących, których nie znaliśmy wcześniej. Po prostu napompowana impreza na pokaz w remizie w stylu disco polo to nie nasze klimaty. Jeśli komuś się nie podobało, mógł nie przychodzić lub opuścić imprezę, zamiast narzekać. Nie rozumiem tylko przeświadczenia o tym, że jesteśmy źli, bo zrobiliśmy coś według tego, jak sobie wymarzyliśmy nasz dzień, a nie według ciotki Klotki, która potrafi tylko obgadać całą rodzinę, babki, która chciała spędzić pół dnia w kościele, czy dziewczyny kolegi, która ubrała się wulgarnie nastawiona na disco polo i pijane obłapywanie innych mężczyzn na weselu.
Pamiętajcie, Pary Młode – to Wasz dzień, przeżywacie go raz w życiu i to Wam ma się podobać :)
My z mężem mieliśmy ślub cywilny w plenerze, on miał garnitur w kratkę, nie było disco polo i absolutnie nikt nam złego słowa nie powiedział. Kluczem było zaproszenie wyłącznie najbliższych osób, z którymi utrzymujemy rzeczywisty kontakt i stawianie granic od samego poczatku
Mam 20 lat. Studiuję. Pracuję na wyspie z e-papierosami w jednej z większych galerii wielkopolskich. Jak zapewne większość wie/domyśla się, praca jest mega monotonna, a po 12 godzinach już pada na mózg. I wiadomo, czy to weekend, czy środek tygodnia, głupie matki muszą zabrać swoje głupie dzieci, żeby zrobić głupie zakupy.
Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic do dzieci czy też ich rodziców, póki są wychowane / wychowywane. No ale wiadomo, że w naszym społeczeństwie ostatnio dzieci robi się dla kasy od państwa. Do takich madek, bo matkami tego tlenionego plastiku nie nazwę, należy chyba większość stałych bywalców „mojej” galerii. Dzieciaki jak nie wrzeszczą, jak nie płaczą, to biją się nawzajem, biegają, odbijają się od mojej wyspy (raz już zbiły mi szybę, bo jeden szczeniak zdecydował „a co tam, zamortyzuję odbicie butem”). Przyjechała menago, przyjechała policja, matka dostała rachunek na 1000 zł (szyba robiona na zamówienie, zaokrąglona) + 1 mandat za utrudnianie pracy policjanta + drugi mandat za kłamanie, że nie ma przy sobie dowodu osobistego. Więcej jej nie widziałem.
Ostatnia akcja. Dzieciak ok. 6-8 lat drze mordę przy automatach: "Maammoooo, kup mi”, a matka zajęta rozmową z przyjaciółką po prostu go zlała. Dwie minuty wytrzymałem. Dziesięć minut wytrzymałem. Ale po piętnastu wypaliłem niczym rakieta i uniesionym tonem powiedziałem: „Mały, ucisz się, bo cię zabiorą od mamy i nie oddadzą”. Dzieciak wyraźnie przestraszony pobiegł do matki naskarżyć. Czekałem, już czekałem z ripostą, szykowałem tekst tak obrzydliwy jak płacz tego gówniaka... a mamusia na spokojnie podeszła i bardzo przeprosiła za swojego synka, obiecując, że to już się więcej nie powtórzy i że rozumie moją sytuację, bo sama pracowała w takiej pracy. W szoku byłem.
I weź tu człowieku rozkmiń, czy one specjalnie tak spuszczają dzieciaki ze smyczy, żeby wkur*iały ludzi, a potem udają niewiniątka, zapominają o nich, czy po prostu stwierdzają z czasem, że 800+ nie było tego warte?
Lekcja muzyki. Na każdej lekcji coś śpiewaliśmy i graliśmy. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czyli oczywiście kolędy. Na początku lekcji dziewczyna się pyta:
– Czy będziemy dziś śpiewać „Oj maluśki, maluśki”?
A nauczyciel na to odpowiada:
– Oj, Ania, o kompleksach chłopaków dzisiaj raczej śpiewać nie będziemy.
Historia, którą Wam opowiem, wprawiła mnie w takie osłupienie, że komuś muszę ją opowiedzieć, a znajomi mi nie uwierzą, więc liczę na Was ;)
Było to zaledwie wczoraj. Dzień jak co dzień, tylko że zepsuł mi się samochód. No cóż, małe miasteczko (10 tys. mieszkańców), więc na MPK nie mam co liczyć. OK, pół godziny, w sumie moja waga twierdzi, że mogłabym częściej wychodzić na takie spacery...
Jestem już na mojej ulicy. Jest to małe osiedle, na które nikt, kto tam nie mieszka lub nie odwiedza bliskich, nie wjeżdża, więc sporo ludzi parkuje na ulicy. Spotykam pięciolatkę, która mieszka kilka domów dalej. Niestety nie zauważyła mnie. Właśnie jechała ulicą na hulajnodze. Mówię jej: „Cześć, Marysiu”. W tymże momencie, w którym się z nią przywitałam, weszłam za samochód – większy bus. Marysia nadal mnie nie widziała, bywa. Jednak po chwili usłyszałam jej głos: „No nie, znowu rozmawiają do mnie duchy. Dziadku, zrób coś z nimi”.
Dodam, że jeden z jej dziadków nie żyje od paru lat, a drugi od miesiąca. Wydaje mi się, że już nigdy nie będę potrafiła z nią tak samo rozmawiać...
Na pewnym portalu do anonimowego gadania poznałem dziewczynę. Obydwoje lubiliśmy oglądać ten sam sport, więc łatwiej było zacząć znajomość. Nawet myśleliśmy, by pojechać na zawody kiedyś, jak uzbieramy. Spotkaliśmy się parę razy na zwiedzanie swoich miast. Ostatnie spotkanie skończyło się spotkaniem z jej rodzicami na obiedzie. No i właśnie po tym zaczęła mnie „ghostować”, jeśli odpowiadała, to lakonicznie. Mówiła, że musi pisać swoją pracę, więc rozumiałem i dałem jej trochę więcej spokoju, tak jak poprosiła. Kiedy spytałem po dłuższym czasie czy wszystko dobrze u niej, na następny dzień napisała: „Tak, wszystko dobrze. Nie jestem sama. Mam chłopaka”. Najpierw się cieszyłem, że wszystko dobrze u niej. Jednak teraz po prostu tęsknię i nie mogę jakoś zapomnieć. Minęło parę miesięcy. Najbardziej jednak bolało, gdy nie złożyła życzeń urodzinowych. Nadal sobie wypominam, że nie zostałem na noc, mimo że spytali, czy bym nie chciał. Nie chciałem być problemem przy pierwszym spotkaniu z nimi. Może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Bardzo się załamałam, okazało się, że sala weselna, którą zamówiliśmy, ma zdublowany termin i nie możemy mieć tam wesela, zostaliśmy o tym poinformowani telefonicznie podczas wymarzonego wyjazdu wakacyjnego.
Od 10 lat jestem dumnym właścicielem mojego wymarzonego samochodu. Ze swoją dziewczyną jestem od 7 lat. Na auto sam ciężko zapracowałem, oszczędzałem od lat i gdy je zobaczyłem w salonie, stwierdziłem, że muszę go mieć.
Ostatnio moja dziewczyna stwierdziła, że utrzymanie samochodu kosztuje NAS zbyt dużo i że mam go sprzedać. Niby spoko, ale w zupełności wystarcza mi na utrzymanie samochodu, domu, na wygodne życie i jeszcze mi zostaje.
Gdy odmówiłem, powiedziała, że albo ona, albo samochód.
Chwilę posiedziałem, pomyślałem i zrozumiałem, że ostatnie 7 lat spędziłem z ciągnącą ode mnie pieniądze żmiją. Kazała kupić sobie samochód, brała kasę na ciągłe wyjścia na zakupy, do drogich restauracji i zachcianki, które mam spełniać, bo jak nie, to się wku*wi i koniec.
Oczywiste, że wybrałem samochód.
Pamiętajcie, nie dajcie zrobić z siebie dojnej krowy ;)
Oj, to wcale nie tak późno. Niektóre dziewczyny dopiero po trzydziestce się "otwierają" na takie doznania (albo i po 40). Chodzi o to, żeby nie zastanawiać się podczas seksu, jak przy tym wyglądasz, czy zmoczysz łóżko, czy partner będzie cię uważał za rozpustnicę albo podobne bzdury, a skupić się na tym, aby dawać przyjemność partnerowi i sobie.