Jestem tzw. "middle child", nienawidze mojej "rodziny". Nienawidze spędzać z nimi czasu. Moja starsza siostra (już dorosła) za dzieciaka była zabierana na różne festyny, jakieś zabawy itp. Moja młodsza siostra również...a ja? Nigdy. Zawsze mnie zabierała chrzestna. Z ciociami i wujkami lubie spędzać czas, ale z "rodzicami" nienawidze, nie moge wręcz tego znieść. Nigdy mnie nie bili, miałam co jeść, gdzie sie myć, gdzie spać...lecz jednak bolało mnie to gdy nigdy mnie nie zauważali, a jak zauważali to w sytuacjach, gdy nagle coś potrzebowali. W dość młodym wieku zostałam...kurą domową z dzieckiem, pomimo że jestem dziewicą i nigdy nie miałam chłopaka..? Chodzi o to, ze DOSŁOWNIE wszystko robiłam w domu (pranie, sprzątanie, gotowanie, opiekowanie sie młodszą siostrą ponieważ "rodzicom" sie nie chciało). W wieku 16 lat chodziłam do szkoły, praktyki. Dużo nauki, na praktykach też dużo robiłam. Zmęczona wracałam do domu, lecz musiałam posprzątac itp, ponieważ kto inny to zrobi? Moi rodzice nic o mnie nie wiedzą, kompletnie nic. Nie wiedzą że w dość młodym wieku chciałam.."usunąć się z egzystencji" za pomocą mojej fioletowej skakanki, w 7 klasie na klamce, potem tanimi, śmierdzącymi lekami ziołowymi na uspokojenie. Nie wiedzą, że w 4 klasie podstawówki zostałam zm*lestowana przez pewną osobe z dalszej rodziny. Wiem, inni mają gorzej. Nigdy w życiu nie żaliłam sie mamie..była próba, ale skończyła sie tym, że mnie zwyzywała od psów i zmieszała z błotem. Będe szczera, jestem najbardziej mądrą i rozsądną osobą z rodziny. Moi rodzice nie potrafią do końca ortografii oraz mają problem z czytaniem, i są dość niezbyt mądrzy w sprawach codziennych. Mieli kompletnie gdzieś, że jeździłam na liczne konkursy z języka angielskiego, że dostałam srebrny list od szkoły, że dostawałam liczne nagrody za dobre wyniki w nauce. W wieku 17 lat byłam o wiele bardziej samodzielna niż moja dorosła siostra i "ojciec".
Dodaj anonimowe wyznanie
To, co piszesz, jest straszne i przykre. Nie każdy nadaje się na rodzica. Czasem otoczenie próbuje podciąć skrzydła, bo nie chce, żeby ktoś z rodziny osiągnął więcej niż oni - wtedy byłoby widać, że nie mają sukcesów. Ty idź swoją drogą i znaj swoją wartość. Doceń sama siebie. Ja nie mam rodzeństwa, ale ojciec mnie dołował i obrażał. Moją mamę i swoich rodziców też. Gdy miałam 20 lat, po raz kolejny powiedział do mnie: "Do niczego się nie nadajesz". A ja na to: "Mam w d*** twoją opinię. Ja swoją wartość znam". Zdziwił się i zaśmiał, jak zawsze, gdy ktoś go zagiął i nie miał już nic do powiedzenia. Niektórzy zostaną docenieni dopiero przez obcych, dlatego lepiej znaleźć sobie lepsze towarzystwo. Pamiętaj też, że samobójstwo nie jest wyjściem i proszę Cię, nie rób tego. Masz przed sobą życie. Możesz kiedyś odciąć się od toksyków, nawet całkowicie. Posłuchaj filmików na YouTube Alexa Barszczewskiego, na temat toksycznych relacji, także w rodzinie. Szkoda by było Twojego młodego i cennego życia, żeby tracić je przez nich i sobie nie pożyć. "Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie", jeśli to sobie wywalczysz i pozwolisz.
A czemu samobójstwo nie jest rozwiązaniem? Bo takie są obecnie wymogi poprawności politycznej, by tak mówić? Uważam, że nie nam oceniać, dla kogo samobójstwo jest rozwiązaniem, a dla kogo nie jest - bo to jest indywidualna sprawa wierzeń, przeżyć, przekonań i wytrzymałości psychicznej każdego człowieka. Dla mnie samobójstwo nie ma sensu, o ile nie będę wiedziała(najlepiej z wyprzedzeniem), że przytrafi mi się coś nieskończenie strasznego, takiego jak dożywocie w więzieniu czy porwanie mnie i kazanie pracować w burdelu. Wówczas samobójstwo to akt dobroci i litości, mniejsze zło. A że nie wiem jak odbierają świat inni ludzie - nie wiem kto jest w koszmarze i tylko wegetuje, a nie żyje (choć często to można zobaczyć - ale wiele rzeczy jest przed nami zakryte), to nie mam serca powiedzieć drugiej osobie "nie rób tego - będzie lepiej". A co, jeśli lepiej nie będzie?
Patrząc powierzchownie, oceniając tylko po wyznaniu, również uważam, że Autorka nie ma teraz na tyle źle, by musieć uciekać z tego świata. To, co napisałam, to rozmyślania raczej czysto filozoficzne. Muszę również dodać, że jeśli chodzi o mnie, to nigdy przenigdy nie zrobiłam sobie żadnej fizycznej krzywdy umyślnie i zdecydowanie nie zamierzam. Dopiero, gdyby ktoś właśnie odebrał mi wolność i stałabym się niewolnicą, muszącą słuchać swego pana - to zaczęłabym się zastanawiać nad taką ewentualnością.
Nie potępiam samobójców i też nie uważam, żeby samobójstwo w sytuacji, w której np. zostało się porwanym i zmuszonym do prostytucji, było czymś bezwzględnie złym, bo liczy się dla mnie godność, ale uważam, że sekcja komentarzy pod wyznaniem osoby, która myślała o samobójstwie z powodu problemów w rodzinie, nie jest odpowiednim miejscem na takie rozważania - nie chcę nieumyślnie zachęcać autorki do popełnienia go, przez szukanie przykładów sytuacji, w których uważam je za dopuszczalne. Autorko, proszę, nie rób tego. Wypowiadam się na ten temat, bo znam osoby po próbach i wiem, co to strach o bliską osobę, znam też takich, którym się udało i wiem, jaki to jest ból dla otoczenia - dla rodziny i znajomych. Dla najbliższej rodziny, np. rodziców zmarłego, pewnie już do końca życia.
Dziękuję, że Pani żyje. Jest Pani o wiele wspanialsza niż wszystkie osoby, o których Pani wspomina. Mam nadzieję, że będzie Pani zawsze zdrowa i szczęśliwa. Czy można jakoś Pani pomóc? Przepraszam za kłopot.