#F3Q7b
Mam wspaniałą dziewczynę, która ma piękny uśmiech, jeszcze piękniejszą duszę, która chciała być ze mną nawet wtedy, jak nic nie miałem, gdy jeździłem do niej autobusem, a nie samochodem, i która waży o 10 kg więcej ode mnie. Ileż to razy słyszałem od znajomych, że stać mnie na lepszą dziewczynę, i tu zachodzi pytanie: czy nadwaga czyni kogoś gorszym? Czym mamy się kierować w życiu, jak nie miłością?
Niestety wychodzi na to, że ludzie szukają sobie partnera, tak jak szukają dla siebie dżinsów – „musi do mnie pasować i muszę się w nich podobać innym” – a chyba nie tędy droga. Kiedyś też wybierałem kobiety względem moich oczu i niestety, znalazłem „swój ideał”. Skończyłem jako młody rozwodnik, z kredytami i długami na koncie. Teraz wiem, czym jest miłość i wiem, co to znaczy być kochanym. I jestem z tego powodu bardzo, bardzo dumny. Nie chcę „lepszej” dziewczyny, choć wiem, że mógłbym mieć jeszcze niejedną.
#ZEoxs
Teraz mieszkam sam i do kościoła chodzę rzadziej, ale nadal odkładam te pieniądze i raz na rok wrzucam na WOŚP. Co mnie do tego przekonało?
Gdy miałem ok. 14 lat, w mojej parafii było bierzmowanie. Biskup mówił dużo o potrzebie wspierania kościoła i że to obowiązek każdego z nas. Gdy po mszy zobaczyłem, że jeździ takim dużym, ładnym audi, a moi rodzice starym oplem, o którego tata martwił się za każdym razem, gdy miał gdzieś jechać, stwierdziłem, że skoro taki kościół biedny, to niech sprzedają auto biskupa. Później za każdym razem, gdy miałem wyrzuty sumienia, że nie daję ofiary, przypominałem sobie to ładne auto i mi przechodziło.
Niby gówniak 14 lat, a już wtedy zrozumiałem, że coś tu jest nie tak.
#iRvPO
Kilka przykładów ich wspaniałych przygód i chłopięcych zabaw:
– rzucanie w siebie płytami winylowymi i szkolnymi tornistrami, tymi twardymi, z metalowymi zakończeniami i sprzączkami – tata nadal ma blizny po rozciętych brwiach i czole;
– ustawianie stołków do góry nogami obok łóżka podczas skakania po nim – wujek niedawno zaprezentował do dziś niezrośnięte chrząstki/kości w małżowinie usznej po tym, jak nadział się na nogę stołka;
– wrzucanie do ogniska ampułek z różnymi chemicznymi substancjami wyrzucanymi przez znajdującą się obok fabrykę – „bo tak fajnie strzelały”;
– rozcięcie sobie skóry od nosa aż po czubek głowy podczas walki jakimiś prętami – poszkodowany tego dnia miał Pierwszą Komunię i to się stało podczas przyjęcia tuż po uroczystości;
– dźganie patykami gniazd os i szerszeni, dopóki owady nie wyleciały – „bo tak fajnie brzęczały”;
– wujek jest starszy, jako nastolatek dostał motorower, niestety rodzice zawsze kazali mu zabierać na przejażdżki młodszego braciszka, a z dodatkowym obciążeniem nie miał szans podczas wyścigów z kolegami. Któregoś razu specjalnie bardzo ostro skręcił, „obciążenie” spadło, a wujek wreszcie mógł dogonić kolegów; u taty skończyło się na złamanej ręce i kilku siniakach;
– tata pierwszego dnia w przedszkolu stwierdził, że mu się nie podoba, uciekł i wrócił sam do domu – miał wtedy 3-4 lata, a z domu do przedszkola było dobrych parę kilometrów; nigdy więcej tam nie poszedł :P
To naprawdę tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów. Jak tak sobie analizuję, to nigdy nie opowiadali o takich zwykłych zabawach, typu samochodziki, piłka... Dosłownie każdy ich pomysł na zabawę kończył się wizytą w szpitalu albo chociaż drobnymi obrażeniami.
Z kolei moja mama ma dwóch braci i też gdy opowiadają, co wyprawiali z kolegami z osiedla, to czasem aż się w głowie nie mieści.
Wiem, że to były zupełnie inne czasy, ale wydaje mi się, że akurat pod tym kątem były ciekawsze. Oni mają tyle barwnych wspomnień z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, zawsze mają o czym opowiadać. Nie twierdzę, że ja miałam nudno, bo też zdarzyło mi się wpaść do oczka wodnego w wieku 3 lat albo rozwalić sobie głowę na drzewie podczas zjeżdżania z górki na sankach, ale „w moich” czasach jednak już nieco bardziej zwracano uwagę na to, co dzieci robią i jak się bawią. W „ich czasach” nie było też tylu rozrywek dla dzieci, jakie mamy teraz, więc po prostu wymyślali je sobie sami – z różnym skutkiem :P
#dwxVR
Rzecz miała miejsce, kiedy miałam ok. 20 lat i chciałam przystąpić do powyższego sakramentu. Nie zdążyłam nawet dojść do moich grzechów, gdy proboszcz parafii, rozsierdzony informacją o tym, że ostatni raz u spowiedzi byłam pół roku temu, zaczął mieszać mnie z błotem i wyzywać od największych grzeszników. Kiedy doszła do tego moja krótka lista grzechów (byłam dziewicą, mówiłam prawdę, nie kradłam i nie kłóciłam się z ludźmi, ani źle o nich nie mówiłam, więc siłą rzeczy na liście grzechów znalazło się głównie nieuczestniczenie w mszach czy jedzenie mięsa w piątek - rzecz, która nota bene grzechem nie jest) proboszcz wybuchł. Zaczął krzyczeć, że nawet papież chodzi do spowiedzi co tydzień i ma się z czego spowiadać, a ja śmiem przychodzić co pół roku z takim nędznym arsenałem grzechów?! Ledwie przeczekałam jego tyradę, otrzymałam rozgrzeszenie jakby nigdy nic, ale nie doczekałam nawet końca mszy i wyszłam w trakcie rycząc. Moja i tak mizerna w tamtym czasie pewność siebie pozwoliła mi tylko na tyle. Gdyby coś takiego zdarzyło się dzisiaj, pewnie wstałabym w trakcie i wyszła.
Ksiądz skutek odniósł odwrotny do zamierzonego. U spowiedzi już nigdy się nie pojawiłam, na mszach bywałam sporadycznie i tylko jako osoba towarzysząca. Moja niechęć była tak duża, że nawet nie chciałam zwiedzać kościołów w czasie wycieczek. Zainteresowałam się filozofią i etyką, poukładałam co nieco w swojej głowie. Szanuję katolicyzm, jak również każdą inną religię, ale zrozumiałam, że nikt nie ma monopolu na prawdę. No i szerzącego się ultrakatolicyzmu traktującego wszystkich innych za wrogów i innowierców nie potrafię zrozumieć.
#tbIYJ
Błagam, chcę widzieć, czy tylko ja jestem taki nienormalny.
#YkTWO
Z racji zachowań matki chłopcu przypięto łatkę nienormalnego, choć nie pamiętam, aby jego niegrzeczne zachowanie czymś szczególnie się wyróżniało na tle innych dzieci. Za to doskonale pamiętam sytuację, kiedy panie, które w przedszkolu pracowały jako pomoc – wydawanie posiłków, sprzątanie, karmienie itp., czasem też pomagały przy dzieciach – postanowiły go ukarać. Ubrały go w sukienkę, zrobiły kucyki (mimo krótkich włosów), posadziły przed grupą dzieciaków i zachęcały do śmiania się z niego, rzucając teksty w stylu: „Zobaczcie, jaka ładna dziewczynka z niego”. On tak siedział, chyba niewiele rozumiał, co się odwala, bo sam też się czasem uśmiechał.
Konsekwencji nie było, chyba nawet nikt z nas 6-latków nie powiedział swoim rodzicom, a może i byli tacy, ale rodzice również uznali to za żart. Chłopaka nie znam obecnie, od tamtego okresu nigdy nie spotkałam. Mam nadzieję tylko, że dobrze skończył.
#6Jlf9
Do czego zmierzam? Do „zjazdów rodzinnych” u męża.
Każda okazja jest dobra, żeby postawić wódkę na stole i namawiać męża „na kielicha”. Odmawiał. Odmawiał za każdym razem. W końcu rok temu, gdy przed jego nosem ojciec postawił kieliszek. Mąż pokłócił się z rodzicami. Oni nie rozumieją, jak alkohol zniszczył naszą rodzinę, dla nich mojemu mężowi „w dupie się poprzewracało” i „wydziwia i cuduje, zamiast napić się jak prawdziwy facet”.
W tym roku nie byliśmy u nich na święta, teściowe się obrazili i rozpowiadają po rodzinie, jak to synowa im syna zepsuła. A ja w końcu przeżyłam święta bez zastanawiania się, czy mąż w końcu nie wytrzyma i się napije.
#OwfKx
Mężczyzna, w którym się zakochałam, obiecywał rozstanie z żoną. Wielokrotnie. Z częstotliwością średnio co trzy miesiące, ale zawsze był jakiś obiektywny powód, żeby przeciągnąć sprawę. Ostatni termin minął w grudniu. Dwa tygodnie temu usłyszałam, że mnie kocha, a potem przestał się odzywać...
Osoby, które były w takiej sytuacji, na pewno wiedzą, co teraz czuję. Zastanawiam się, czy nie przerwać tej lawiny kłamstw i powiedzieć o wszystkim jego żonie. Tylko że ja nadal go kocham. I wiem, że gdyby teraz przyszedł i mnie przytulił, to o wszystkim bym zapomniała.
#mr6CY
Kilka tygodni przed zaplanowanym urlopem siedziałem z małym w salonie. Rysował, jak zwykle, samoloty, ale tym razem ten rysunek był niepokojący. Zapytałem, co to jest. Odpowiedział, że nasz samolot miał wypadek i pokazał mi czerwoną plamkę tuż pod kadłubem, mówiąc, że to ja.
Wiele się czyta w internecie o dzieciach, które przewidują jakieś katastrofy. Trochę się przestraszyłem (ogólnie nie lubię latać). Ostatecznie, pod wpływem tego szatańskiego rysunku, namówiłem żonę, żeby zamienić Hiszpanię na nasze swojskie Mazury. Powiedziałem, że trochę szkoda wydawać tyle kasy na wakacje i lepiej to zainwestować w coś bardziej wartościowego. Trochę narzekała, ale się zgodziła.
Koniec końców nie było żadnej katastrofy lotniczej. Żona uważa mnie za skąpca, a ja nie mam odwagi przyznać się jej, że to nasz syn tak mnie przestraszył, że wolałem zrezygnować z zagranicznych wakacji.