#AHks7

Coraz bardziej nie mogę znieść córki męża. Dziewczynka ma prawie 13 lat i od roku mieszka z nami. Jest rozpieszczona, roszczeniowa, leniwa i brudna. Czuję się strasznie, że o małej dziewczynce mam tak wstrętne myśli, zwłaszcza że jest taka głównie przez matkę, bo ta ją zaniedbywała, ale wolałabym, żeby jej nie było. Staram się, jak mogę, ale codziennie muszę sobie przypominać, że to tylko dziecko, i lepiej, że jest z nami niż z matką, która ma ją gdzieś, ale cała ta sytuacja mnie przytłacza. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.

#F3Q7b

Zawsze gdy widzę Januszy z wystającym spod T-shirtu bębnem, wyśmiewających się ze skądinąd niebrzydkich, ale pełniejszych kobiet, zalewa mnie krew. Podobnie jak wyśmiewanie lub niezrozumienie osoby szczuplej, która jest w związku z osobą z nadwagą.

Mam wspaniałą dziewczynę, która ma piękny uśmiech, jeszcze piękniejszą duszę, która chciała być ze mną nawet wtedy, jak nic nie miałem, gdy jeździłem do niej autobusem, a nie samochodem, i która waży o 10 kg więcej ode mnie. Ileż to razy słyszałem od znajomych, że stać mnie na lepszą dziewczynę, i tu zachodzi pytanie: czy nadwaga czyni kogoś gorszym? Czym mamy się kierować w życiu, jak nie miłością?

Niestety wychodzi na to, że ludzie szukają sobie partnera, tak jak szukają dla siebie dżinsów  – „musi do mnie pasować i muszę się w nich podobać innym” – a chyba nie tędy droga. Kiedyś też wybierałem kobiety względem moich oczu i niestety, znalazłem „swój ideał”. Skończyłem jako młody rozwodnik, z kredytami i długami na koncie. Teraz wiem, czym jest miłość i wiem, co to znaczy być kochanym. I jestem z tego powodu bardzo, bardzo dumny. Nie chcę „lepszej” dziewczyny, choć wiem, że mógłbym mieć jeszcze niejedną.

#ZEoxs

Odkąd pamiętam, musiałem chodzić do kościoła. Niedziela, wszystkie święta i pierwsze piątki miesiąca. Za każdym razem, gdy była zbierana składka, rodzice dawali mi drobne, raz 1 zł, raz 2 zł, czasami 5 zł. W wieku bodajże 14 lat wszystkie te monety chowałem i nie opłacałem tacy, za to raz na rok, gdy była Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, wyciągałem te wszystkie monety i wrzucałem do puszki. Zwykle wolontariuszy dziwiło, że taki młody człowiek wrzuca całkiem sporo kasy. Dostawałem kilka serduszek i było super.

Teraz mieszkam sam i do kościoła chodzę rzadziej, ale nadal odkładam te pieniądze i raz na rok wrzucam na WOŚP. Co mnie do tego przekonało?

Gdy miałem ok. 14 lat, w mojej parafii było bierzmowanie. Biskup mówił dużo o potrzebie wspierania kościoła i że to obowiązek każdego z nas. Gdy po mszy zobaczyłem, że jeździ takim dużym, ładnym audi, a moi rodzice starym oplem, o którego tata martwił się za każdym razem, gdy miał gdzieś jechać, stwierdziłem, że skoro taki kościół biedny, to niech sprzedają auto biskupa. Później za każdym razem, gdy miałem wyrzuty sumienia, że nie daję ofiary, przypominałem sobie to ładne auto i mi przechodziło.
Niby gówniak 14 lat, a już wtedy zrozumiałem, że coś tu jest nie tak.

#iRvPO

Czasem się zastanawiam, jak to jest możliwe, że mój tata i jego brat nadal żyją i mają się całkiem nieźle. Nieraz na rodzinnych spotkaniach zbiera im się na wspominki i opowiadają, jak bawili się w dzieciństwie. Gdyby to wszystko się działo obecnie, ich rodzicami już dawno zainteresowałaby się opieka społeczna. Tak dla uściślenia dodam, że chodzi o początki lat 70.

Kilka przykładów ich wspaniałych przygód i chłopięcych zabaw:
– rzucanie w siebie płytami winylowymi i szkolnymi tornistrami, tymi twardymi, z metalowymi zakończeniami i sprzączkami – tata nadal ma blizny po rozciętych brwiach i czole;
– ustawianie stołków do góry nogami obok łóżka podczas skakania po nim – wujek niedawno zaprezentował do dziś niezrośnięte chrząstki/kości w małżowinie usznej po tym, jak nadział się na nogę stołka;
– wrzucanie do ogniska ampułek z różnymi chemicznymi substancjami wyrzucanymi przez znajdującą się obok fabrykę – „bo tak fajnie strzelały”;
– rozcięcie sobie skóry od nosa aż po czubek głowy podczas walki jakimiś prętami – poszkodowany tego dnia miał Pierwszą Komunię i to się stało podczas przyjęcia tuż po uroczystości;
– dźganie patykami gniazd os i szerszeni, dopóki owady nie wyleciały – „bo tak fajnie brzęczały”;
– wujek jest starszy, jako nastolatek dostał motorower, niestety rodzice zawsze kazali mu zabierać na przejażdżki młodszego braciszka, a z dodatkowym obciążeniem nie miał szans podczas wyścigów z kolegami. Któregoś razu specjalnie bardzo ostro skręcił, „obciążenie” spadło, a wujek wreszcie mógł dogonić kolegów; u taty skończyło się na złamanej ręce i kilku siniakach;
– tata pierwszego dnia w przedszkolu stwierdził, że mu się nie podoba, uciekł i wrócił sam do domu – miał wtedy 3-4 lata, a z domu do przedszkola było dobrych parę kilometrów; nigdy więcej tam nie poszedł :P

To naprawdę tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów. Jak tak sobie analizuję, to nigdy nie opowiadali o takich zwykłych zabawach, typu samochodziki, piłka... Dosłownie każdy ich pomysł na zabawę kończył się wizytą w szpitalu albo chociaż drobnymi obrażeniami.
Z kolei moja mama ma dwóch braci i też gdy opowiadają, co wyprawiali z kolegami z osiedla, to czasem aż się w głowie nie mieści.

Wiem, że to były zupełnie inne czasy, ale wydaje mi się, że akurat pod tym kątem były ciekawsze. Oni mają tyle barwnych wspomnień z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, zawsze mają o czym opowiadać. Nie twierdzę, że ja miałam nudno, bo też zdarzyło mi się wpaść do oczka wodnego w wieku 3 lat albo rozwalić sobie głowę na drzewie podczas zjeżdżania z górki na sankach, ale „w moich” czasach jednak już nieco bardziej zwracano uwagę na to, co dzieci robią i jak się bawią. W „ich czasach” nie było też tylu rozrywek dla dzieci, jakie mamy teraz, więc po prostu wymyślali je sobie sami – z różnym skutkiem :P

#dwxVR

Na pewnym etapie edukacji uczęszczałam do szkoły katolickiej, już to mocno zachwiało podstawami mojej wiary. Na studiach w wolnych chwilach pracowałam, a tym samym moje wizyty w kościele były coraz rzadsze. Niemniej kiedy miałam wolną niedzielę, to w kościele byłam, pilnowałam także, by dwa razy w roku przystępować do spowiedzi.

Rzecz miała miejsce, kiedy miałam ok. 20 lat i chciałam przystąpić do powyższego sakramentu. Nie zdążyłam nawet dojść do moich grzechów, gdy proboszcz parafii, rozsierdzony informacją o tym, że ostatni raz u spowiedzi byłam pół roku temu, zaczął mieszać mnie z błotem i wyzywać od największych grzeszników. Kiedy doszła do tego moja krótka lista grzechów (byłam dziewicą, mówiłam prawdę, nie kradłam i nie kłóciłam się z ludźmi, ani źle o nich nie mówiłam, więc siłą rzeczy na liście grzechów znalazło się głównie nieuczestniczenie w mszach czy jedzenie mięsa w piątek - rzecz, która nota bene grzechem nie jest) proboszcz wybuchł. Zaczął krzyczeć, że nawet papież chodzi do spowiedzi co tydzień i ma się z czego spowiadać, a ja śmiem przychodzić co pół roku z takim nędznym arsenałem grzechów?! Ledwie przeczekałam jego tyradę, otrzymałam rozgrzeszenie jakby nigdy nic, ale nie doczekałam nawet końca mszy i wyszłam w trakcie rycząc. Moja i tak mizerna w tamtym czasie pewność siebie pozwoliła mi tylko na tyle. Gdyby coś takiego zdarzyło się dzisiaj, pewnie wstałabym w trakcie i wyszła.

Ksiądz skutek odniósł odwrotny do zamierzonego. U spowiedzi już nigdy się nie pojawiłam, na mszach bywałam sporadycznie i tylko jako osoba towarzysząca. Moja niechęć była tak duża, że nawet nie chciałam zwiedzać kościołów w czasie wycieczek. Zainteresowałam się filozofią i etyką, poukładałam co nieco w swojej głowie. Szanuję katolicyzm, jak również każdą inną religię, ale zrozumiałam, że nikt nie ma monopolu na prawdę. No i szerzącego się ultrakatolicyzmu traktującego wszystkich innych za wrogów i innowierców nie potrafię zrozumieć.

#YkTWO

Końcówka lat 80., przedszkole w jednej z podwarszawskich miejscowości. Miałam w grupie chłopca, którego mama uważana była za wariatkę – bardzo młoda kobieta, która często dziwnie zachowywała się na ulicy. Z perspektywy czasu, może to była choroba, upośledzenie czy zażywanie czegoś, dokładnie nie wiem.
Z racji zachowań matki chłopcu przypięto łatkę nienormalnego, choć nie pamiętam, aby jego niegrzeczne zachowanie czymś szczególnie się wyróżniało na tle innych dzieci. Za to doskonale pamiętam sytuację, kiedy panie, które w przedszkolu pracowały jako pomoc – wydawanie posiłków, sprzątanie, karmienie itp., czasem też pomagały przy dzieciach – postanowiły go ukarać. Ubrały go w sukienkę, zrobiły kucyki (mimo krótkich włosów), posadziły przed grupą dzieciaków i zachęcały do śmiania się z niego, rzucając teksty w stylu: „Zobaczcie, jaka ładna dziewczynka z niego”. On tak siedział, chyba niewiele rozumiał, co się odwala, bo sam też się czasem uśmiechał.

Konsekwencji nie było, chyba nawet nikt z nas 6-latków nie powiedział swoim rodzicom, a może i byli tacy, ale rodzice również uznali to za żart. Chłopaka nie znam obecnie, od tamtego okresu nigdy nie spotkałam. Mam nadzieję tylko, że dobrze skończył.

#6Jlf9

Jesteśmy z mężem 8 lat po ślubie, a wcześniej jeszcze 4 lata byliśmy razem, tak że mamy spory staż. Na początku wszystko układało się dobrze, sytuacja finansowa była stabilna, oboje pracowaliśmy. Potem urodziła się nam córka, a gdy mała miała 2 lata, mąż stracił dobrze płatną pracę. Zaczął pracować dorywczo, nie mógł znaleźć nic stałego. Było coraz gorzej, z mojej wypłaty ledwo starczało na rachunki i jedzenie, a wiadomo, dziecko to sporo wydatków. Wspierałam męża, ale ten w końcu zaczął zaglądać coraz częściej do kieliszka. Uzależnił się. Prosiłam, żeby przestał pić, żeby poszedł na terapię. Było coraz gorzej, jego wyrzucali z pracy, a on po każdej takiej akcji coraz trudniej zbierał się w sobie i szukał następnej. Mąż nie był pijany dzień w dzień, ale z każdym miesiącem tych trzeźwych dni jakby ubywało. Kłóciliśmy się coraz częściej, córka tego słuchała. Wyrzucałam go z domu, a on po kilku dniach u wracał i obiecywał poprawę. W końcu podczas kłótni zaczęliśmy się szarpać, to nawet chyba ja zaczęłam – nigdy do tej pory nie podniosłam na niego ręki, ale wtedy już nie wytrzymałam. W końcu mnie odepchnął i upadłam na szklany stolik. Szkło wszędzie, moja krew także. Potem szybko – szpital, składanie zeznań i kolejne obiecanki męża. I choć w to nie wierzyłam, to dzień, w którym moja głowa rozbiła stolik, był dniem, w którym on był pijany ostatni raz. Jesteśmy razem, mąż nie pije, w końcu znalazł stałą pracę, ma sporą szansę na awans w przyszłym roku.
Do czego zmierzam? Do „zjazdów rodzinnych” u męża. 
Każda okazja jest dobra, żeby postawić wódkę na stole i namawiać męża „na kielicha”. Odmawiał. Odmawiał za każdym razem. W końcu rok temu, gdy przed jego nosem ojciec postawił kieliszek. Mąż pokłócił się z rodzicami. Oni nie rozumieją, jak alkohol zniszczył naszą rodzinę, dla nich mojemu mężowi „w dupie się poprzewracało” i „wydziwia i cuduje, zamiast napić się jak prawdziwy facet”.

W tym roku nie byliśmy u nich na święta, teściowe się obrazili i rozpowiadają po rodzinie, jak to synowa im syna zepsuła. A ja w końcu przeżyłam święta bez zastanawiania się, czy mąż w końcu nie wytrzyma i się napije.

#OwfKx

Pięć lat temu poznałam faceta, zakochałam się, zakończyłam dla niego związek trwający kilkanaście lat. Od razu mówię, że nie mam dzieci i to nie ze swojego wyboru. I niestety był to jeden z głównych powodów rozpadu mojego poprzedniego związku, poznanie kogoś innego było skutkiem braku jakichkolwiek uczuć ze strony mojego byłego, pomijając już inne powody.

Mężczyzna, w którym się zakochałam, obiecywał rozstanie z żoną. Wielokrotnie. Z częstotliwością średnio co trzy miesiące, ale zawsze był jakiś obiektywny powód, żeby przeciągnąć sprawę. Ostatni termin minął w grudniu. Dwa tygodnie temu usłyszałam, że mnie kocha, a potem przestał się odzywać...

Osoby, które były w takiej sytuacji, na pewno wiedzą, co teraz czuję. Zastanawiam się, czy nie przerwać tej lawiny kłamstw i powiedzieć o wszystkim jego żonie. Tylko że ja nadal go kocham. I wiem, że gdyby teraz przyszedł i mnie przytulił, to o wszystkim bym zapomniała.

#mr6CY

Mam żonę i małego, ośmioletniego szkraba. Oboje z żoną pracujemy, więc nie narzekamy na brak pieniędzy. Dlatego też kilka lat temu (młody miał wtedy jakieś 5-6 lat), zdecydowaliśmy, że polecimy na wakacje do Hiszpanii. Synek bardzo się tym podjarał, ale bardziej niż perspektywą wakacji w Hiszpanii, podekscytowany był lotem samolotem.

Kilka tygodni przed zaplanowanym urlopem siedziałem z małym w salonie. Rysował, jak zwykle, samoloty, ale tym razem ten rysunek był niepokojący. Zapytałem, co to jest. Odpowiedział, że nasz samolot miał wypadek i pokazał mi czerwoną plamkę tuż pod kadłubem, mówiąc, że to ja.
Wiele się czyta w internecie o dzieciach, które przewidują jakieś katastrofy. Trochę się przestraszyłem (ogólnie nie lubię latać). Ostatecznie, pod wpływem tego szatańskiego rysunku, namówiłem żonę, żeby zamienić Hiszpanię na nasze swojskie Mazury. Powiedziałem, że trochę szkoda wydawać tyle kasy na wakacje i lepiej to zainwestować w coś bardziej wartościowego. Trochę narzekała, ale się zgodziła.

Koniec końców nie było żadnej katastrofy lotniczej. Żona uważa mnie za skąpca, a ja nie mam odwagi przyznać się jej, że to nasz syn tak mnie przestraszył, że wolałem zrezygnować z zagranicznych wakacji.
Dodaj anonimowe wyznanie