#ildYr
Jesienny wieczór, pada deszcz i paskudnie wieje. Jedziesz autem i w szczerym polu zatrzymuje cię kobieta w czerwonym płaszczu. Informuje o wypadku, jaki wydarzył się kilka kilometrów dalej oraz dziecku, które znajduje się w krzakach nieopodal miejsca zdarzenia. Prosi o ostrożną jazdę i poinformowanie służb przybyłych na miejsce o tymże dziecku. Proponujesz podwiezienie, ale kobieta odmawia.
Jedziesz dalej i rzeczywiście widzisz takie zdarzenie. Czynności porządkowe dobiegają już jednak końca. Zwracasz uwagę służb na zarośla znajdujące się w pewnej odległości od miejsca zdarzenia. Policjanci odnajdują w nich żywe, ale nieprzytomne dziecko, które prawdopodobnie siłą uderzenia zostało wyrzucone z rozbitego pojazdu. Zapytany skąd wiedziałeś o dziecku, mówisz, że od kobiety spotkanej kilka kilometrów wcześniej. Odjeżdżasz w dalszą drogę, gdy nagle kątem oka dostrzegasz czerwony płaszcz wystający z czarnego worka na zwłoki. Podobno zginęła na miejscu...
Nawet jeśli to pasta i wszyscy spodziewaliśmy się zakończenia - u mnie wywołało to lekki dreszcz. Miłość ma moc.
Miłość matki jest tak bezgraniczna, że nawet śmierci nie powstrzymała ją przed ochroną dziecka.
To stara creepypasta.
Duch ostrzegający kierowców. No jasne.
Może to był Czerwony Kapturek.
O kutwa, to było mocne. Naprawdę mocne.