Jestem lekarzem i jednocześnie mam nerwicę natręctw. Oczywiście wiem, że są leki i biorę je, ale jakoś nie działają, a raczej działają częściowo, bo było gorzej. Po każdym kontakcie z pacjentem kilkukrotnie dezynfekuję ręce i każdy sprzęt, który miał z nim kontakt, na czele ze stetoskopem, bo wciąż mam wrażenie, że są tam jeszcze jakieś drobnoustroje. Większy problem pojawia się, kiedy jestem zmuszony (jestem na stażu, bywam na różnych oddziałach) asystować do operacji. Gdy widzę krew na rękawiczkach, jestem przerażony, bo na pewno gdzieś jest dziura i ona jest na moich rękach, a tam na pewno są jakieś ranki i już bankowo mam HIV albo WZW. A jak jeszcze krew tryśnie... Jestem pewny, że jest w moich ustach, oczach... Mam ochotę rzucić wszystko i wybiec stamtąd.
Tak oto właściwie jestem niezdolny do wykonywania swojej pracy — przynajmniej jeszcze przez kilka miesięcy, w trakcie których nie ode mnie zależy, na jakim oddziale pracuję. Kiedy mówię o tym chirurgom, że ja nie chcę na blok, nie mogę, słyszę, że nie można panikować i trzeba przełamywać strach. I tak przełamuję... Stresując się pewnie bardziej niż pacjent.
Dodaj anonimowe wyznanie