#epl7D
Dowiedziałam się od lekarza, że muszę mieć operację na kolano. Przyszedł mój termin, oczywiście wszyscy znajomi i „przyjaciele” pisali mi i mówili, że przyjdą, kupią mi coś z McDonalda. Pierwszy dzień po operacji – zero gości. Drugi dzień, trzeci, czwarty, piąty – zero gości. Oczywiście pisali mi, że dzisiaj nie mogą, bo to i tamto – OK, rozumiem. Jednak przez miesiąc przebywania w domu też nikt się nie pojawił.
W drugiej klasie liceum miałam kolejną operację na kolano. Sytuacja się powtórzyła.
Pamiętam jak dziś widok koleżanek i kolegów innych chorych, przynoszących słodycze, balony. Wieczorem kiedy moja współlokatorka zasypiała, płakałam po cichu w poduszkę z samotności. Tylko moja mama do mnie przychodziła.
Było mi tym bardziej przykro, że zawsze innych wspierałam. Kiedy koleżanka trafiła do szpitala z problemami nerek, tego samego dnia przychodziłam z kwiatami i czekoladkami. Kiedy było coś potrzebne, pojawiałam się w sekundę. Jednak gdy to ja potrzebowałam towarzystwa, to wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Smutne.
W sumie jak byłam mała to w jednym szpitalu była bardzo zła pani ordynator. I też właśnie nie wiedziałam, czemu nikt nie przychodzi. Dopóki tata nie powiedział, że przyszli całym stadem, ale ta pani nikogo do mnie nie wpuszczała. Mimo, że nie było żadnego powodu i normalnie przychodzili w godzinach odwiedzin. Nawet pojedynczo nie wpuściła. A do niektórych nawet rodziców nie wpuszczała. A do innych przychodziły całe stada. Więc istnieje szansa, że chociaż próbowali Panią odwiedzić, ale nie mogli.
Tak, na pewno tak było. Ta zła pani ordynator specjalnie siedziała cały dzień na krzesełku przy drzwiach wejściowych, żeby absolutnie nikt nie mógł Cię odwiedzić. Jednocześnie wpuszczała całe stada odwiedzających do innych osób na oddziale.
Jedno co mogę Ci powiedzieć, to że miałaś/masz przekonującego ojca.