#YpIwI

Kiedy byłam w wieku gimnazjalnym, wyprowadziliśmy się z rodzicami z miasta na wieś. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że nie ma sklepu pod domem, do najbliższego centrum handlowego jest 120 km, czy do tego, że szkoła znajduje się 5 km od domu. Kiedy rodzice dowiedzieli się, że nie ma autobusu do szkoły, zaczęli dowozić mnie i odbierać samochodem. Kiedy pojechałam na rozpoczęcie roku szkolnego, poznałam swoją klasę — oni wszyscy się już znali, patrzyli na mnie, jakbym miała coś na twarzy i śmiali się ze mnie. OK, nic strasznego, ale jeszcze nie wiedziałam, o co chodzi. Następnego dnia nikt nie chciał ze mną rozmawiać i siedzieć w ławce, a później dowiedziałam się, co było tego powodem. Okazało się, że ktoś zobaczył w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, jak wysiadam z samochodu mojego taty i powiedział „mamy nową w szkole, jakaś bogata”. W nowej szkole wszyscy dojeżdżali autobusami, tylko nie ja — szkolny autobus nie jeździł obok miejsca mojego zamieszkania, bo moi rodzice wybudowali dom na totalnym zadupiu w lesie, a szkoła stwierdziła, że dla jednego dziecka trasy zmieniać nie będą. Ubierałam się też nie tak, bo miałam firmowe ciuchy. Czasami nawet tata mi jakieś przywiózł za granicy, a oni wszyscy ubierali się w wioskowym sklepie Pani Miarki. Nabijali się ze mnie, chociaż nie zamienili ze mną nawet jednego słowa.

Próbowałam nawiązać z ludźmi jakąś relację i popełniłam ogromny błąd. Tata z transportu przywiózł czekoladki z motywem świątecznym, we wrześniu (wiadomo, że zanim dotrą do sklepów, to trochę minie). Chciałam być miła i dałam każdemu po paczce, ale jedna z dziewczyn krzyknęła „ona ma je jeszcze ze świąt i chce nas otruć”, więc wszyscy rzucili je na podłogę, usłyszałam jeszcze, że to próba przekupstwa i od tamtej pory śmiali się ze mnie jeszcze bardziej. Nie pasowało im to, że zamiast plecaka miałam torbę — OK, zmieniłam torbę na plecak. Miesiąc później wszystkie w klasie miały torby, a ze mnie się śmiały, że taka miastowa, a na modzie się nie zna. Dręczyli mnie za to, że nie byłam w wakacje zbierać porzeczek, za to, że codziennie mogłam pozwolić sobie na to, żeby kupić coś w sklepiku, kradli mi rzeczy, nawet piórnik mi ukradli i podręczniki, bo jedyna w klasie miałam nowe, a nie owinięte w gazetę. Nigdy nie wywyższałam się tym, że moi rodzice mają pieniądze, bo w mojej poprzedniej szkole były dzieci, które miały o wiele bogatszych rodziców od moich. Po jakimś czasie zaczęłam robić zakupy u Pani Mirki (jedną bluzkę nawet mam do dzisiaj), do szkoły zaczęłam jeździć rowerem, mama robiła mi kanapki do szkoły, a ja nie zaprzyjaźniłam się z nikim do końca szkoły nie dlatego, że oni nie chcieli, tylko ja nie chciałam przyjaźnić się z ludźmi, którzy ocenili mnie po okładce.
Kuba199205 Odpowiedz

Wieśniacy...

3210

Ładna bajeczka, ale nieprawdziwa.

Postac Odpowiedz

Miałam na studiach takiego znajomego, chodził jeszcze do liceum. Jego rodzice mieli trochę kasy, on był jedynakiem. On się "nie wywyższał", tylko w każdej rozmowie wspominał, że jego matka jest sędzią, a ojciec ma domki letniskowe. I on może mi łaskawie taki domek na wakacje wynająć. I ma karty ze złota , ale nimi grać nie można, bo my biedne studenty mu zniszczymy. I jaki to on jest fajny, bo na domówkę przyniósł nóż, srebrny! A my mu zazdrościmy, jak go z tym nożem chcieliśmy wyrzucić. Bo to nie o nóż chodzi, ale o jego wartość, taki drogi, a my się nie znamy!
Do tego strasznie arogancki, nie przyjmował do wiadomości, że nie wie wszystkiego. Jak się pomylił (np mówił, że firma Nokia nie istnieje, bo on słyszał, że już telefonów takich nie ma. I nieważne, że jeden człowiek w Nokii wtedy pracował), to uparcie wmawiał swoją wersję, nie przyjmując nic innego do wiadomości. Bo my takie biedne, głupie studenty.
Jakoś się dziwił, że przestaliśmy go gdzieś zapraszać. Aż jestem ciekawa, na kogo wyrósł. Czy dalej tak gardzi innymi, czy zmądrzał.

HansVanDanz Odpowiedz

Tępe wsioki, co to żyją w nędzy i miastu zazdroszczą. Chodziłaś do szkoły przed II Wojną Światową?
To tak głupie, że już ugryzę się w język .

Dodaj anonimowe wyznanie