Poznałam niedawno faceta, który ostro i dość ordynarnie próbował mnie poderwać. Wyobraźcie sobie przesadnie umięśnionego typa, który parę dni temu zasnął na jednym z łóżek w solarium i dopiero dziś się obudził. Zwizualizujcie sobie obwieszonego złotymi łańcuszkami posiadacza trzewików tak wypucowanych, że lśnią niczym łysina. Ów „przystojniak” usiłował zrobić na mnie wrażenie swoim tatuażem na bicepsie. Był to wizerunek tygrysa z napisem w hinduskim sanskrycie. Interesuję się tym językiem od czasu ukończenia kulturoznawstwa i kilku podróży do Indii.
Mój adonis uznał, że dobrym pomysłem będzie podpisanie tygryska w taki oryginalny sposób. Wyraz udało mu się przetłumaczyć za pomocą jakiegoś internetowego narzędzia, natomiast chyba nikt mu nie powiedział, jak powinno się czytać to słowo. Cóż, „tygrys” w sanskrycie to… „viagra”.
Dodaj anonimowe wyznanie
Przerośnięta (formą nad treścią) historia o tym, jak powiedzieć, że jestem lepsza od "przystojniaka", bo (wydaje mi się, że) znam sanskryt.
Za samo to wyznanie powinni Ci podnieść rachunki za internet o 20%.
Co to ma być? Chcesz powiedzieć, że starożytni Hindusi znali viagrę i nawet tak ją nazywali? Weź wymyśl coś bardziej prawdopodobnego, dobra?
"Tygrys nazywany jest w sanskrycie व्याघ्रः (vyāghraḥ)"
No ale to jest "po ichniemu" tygrys.
A "po naszemu" viagrą nie jest.
Więc historia naciągnięta jak (ojj przepraaszam) guma w starych gaciach.
No dobra, to zrozumiałe teraz. Ale w takim razie mogło to być celowo użyte
Trochę obciach, ale to chyba i tak lepiej, niż "kurczak w cieście na słodko", jak to u niektórych z "azjatyckimi" tatuażami? :)