#F0fDl
Przyszły też i czasy studiów. Na pierwszym roku większość mnie znała, ponieważ kopiowali ode mnie notatki. Chcąc się odwdzięczyć, ludzie zapraszali mnie na różne spotkania czy imprezy. Odmawiałam picia alkoholu i jedzenia mięsa w piątki oraz spotkań w niedzielę rano (chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego). Tak temat schodził na moją wiarę. Większość mojego roku deklarowała się jako niewierzący i dziwili się, jak mogę wierzyć, ale po pewnym czasie zapominali o rozmowie. Znaleźli się i tacy, którzy to wyśmiali, choć były to pojedyncze przypadki. Moja wiara odbiła się bez większego echa. Ale potem pojawiła się pandemia i tu pojawiła się najdziwniejsza sytuacja. Te same osoby, które wprost mówiły, że nie wierzą, zaczęły do mnie pisać. Pojawiły się prośby o modlitwę za mamę, babcię, kolegę... Nie miałam nic przeciwko spełnianiu ich, ale dziwiła mnie trochę postawa ludzi. Ja rozumiem, że przez złą sytuację tonący brzytwy się chwyta, ale jak ci ludzie się z tym czuli? Skoro nie wierzyli, to czy dla nich ja po prostu modliłam się w ich intencji do pustego powietrza? Rozumiem to od strony uczuciowej, ale nie światopoglądu. Czy po tej pandemii dalej uważają, że Boga nie ma i po prostu zapomnieli o wysłanych do mnie prośbach? Naprawdę jestem ciekawa, jak to dla nich teraz wygląda.
Jak trwoga, to do Boga. Niejeden zapyziały ateusz i komuch klepał pacierze i spowiadał się u schyłku życia.
Dobrze o Tobie świadczy to, że się do Ciebie zwracali. Najwyraźniej jesteś autentyczna w tym co deklarujesz i co robisz.
Dragomir ma rację, jak trwoga, to do Boga. Myślę że w Polsce jednak większość ludzi otarła się gdzieś o wiarę katolicką. W sytuacji lęku o zdrowie i życie swoje albo najbliższych ludzie funkcjonują trochę inaczej, niż na codzień, kiedy wszystko wydaje się być pod kontrolą. I może wtedy coś wraca z dawnych lekcji religii.
Według mnie naciągane wyznanie.
Niby dlaczego? Jakieś konkrety?