#F0fDl

Wychowałam się w bardzo religijnej rodzinie. I nie chodzi mi o teatralny katolicyzm, w którym klęczy się w pierwszej ławce w kościele, a następnie wraca do domu i zmienia się w agresora. Moi rodzice zawsze starali się pokazać mi najlepszą stronę wiary i chyba im się to udało, skora zarówno ja, jak i dwaj moi bracia z własnej woli zostaliśmy ministrantami. I to nie z powodu kasy po kolędzie, ale dlatego, że chcieliśmy bliżej uczestniczyć we mszy. Razem z rodzicami modlimy się i chodzimy do kościoła. Dla mnie całkowicie normalne było to, że mogę usiąść przy stole i powiedzieć, że chcę odmówić różaniec za chorą sąsiadkę lub przyjaciółkę, której przytrafiło się kilka nieszczęść. Inni, jeśli mieli czas, przyłączali się, a jeśli mieli inne zajęcia, starali się nie przeszkadzać. Przez całe życie nie ukrywałam swojej wiary, ale także nie rzucałam jej innym w twarz. Było to mniej lub bardziej akceptowane przez moich rówieśników w różnych szkołach. Na przykład w podstawówce byłam dręczona za to, że nie chodziłam palić ze wszystkimi i nie chciałam pić alkoholu, a w liceum z kolei znalazłam ludzi innych wyznań, którzy z ciekawości chcieli rozmawiać o moim światopoglądzie i wyznawanych wartościach.
Przyszły też i czasy studiów. Na pierwszym roku większość mnie znała, ponieważ kopiowali ode mnie notatki. Chcąc się odwdzięczyć, ludzie zapraszali mnie na różne spotkania czy imprezy. Odmawiałam picia alkoholu i jedzenia mięsa w piątki oraz spotkań w niedzielę rano (chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego). Tak temat schodził na moją wiarę. Większość mojego roku deklarowała się jako niewierzący i dziwili się, jak mogę wierzyć, ale po pewnym czasie zapominali o rozmowie. Znaleźli się i tacy, którzy to wyśmiali, choć były to pojedyncze przypadki. Moja wiara odbiła się bez większego echa. Ale potem pojawiła się pandemia i tu pojawiła się najdziwniejsza sytuacja. Te same osoby, które wprost mówiły, że nie wierzą, zaczęły do mnie pisać. Pojawiły się prośby o modlitwę za mamę, babcię, kolegę... Nie miałam nic przeciwko spełnianiu ich, ale dziwiła mnie trochę postawa ludzi. Ja rozumiem, że przez złą sytuację tonący brzytwy się chwyta, ale jak ci ludzie się z tym czuli? Skoro nie wierzyli, to czy dla nich ja po prostu modliłam się w ich intencji do pustego powietrza? Rozumiem to od strony uczuciowej, ale nie światopoglądu. Czy po tej pandemii dalej uważają, że Boga nie ma i po prostu zapomnieli o wysłanych do mnie prośbach? Naprawdę jestem ciekawa, jak to dla nich teraz wygląda.
Dragomir Odpowiedz

Jak trwoga, to do Boga. Niejeden zapyziały ateusz i komuch klepał pacierze i spowiadał się u schyłku życia.

ArabellaStrange Odpowiedz

Dobrze o Tobie świadczy to, że się do Ciebie zwracali. Najwyraźniej jesteś autentyczna w tym co deklarujesz i co robisz.

Dragomir ma rację, jak trwoga, to do Boga. Myślę że w Polsce jednak większość ludzi otarła się gdzieś o wiarę katolicką. W sytuacji lęku o zdrowie i życie swoje albo najbliższych ludzie funkcjonują trochę inaczej, niż na codzień, kiedy wszystko wydaje się być pod kontrolą. I może wtedy coś wraca z dawnych lekcji religii.

Econiks Odpowiedz

Według mnie naciągane wyznanie.

Kolakot

Niby dlaczego? Jakieś konkrety?

Dodaj anonimowe wyznanie