#4lLu2

Studiowałam architekturę. Na pierwszym roku przy wszelkich projektach mieliśmy absolutny zakaz rysowania i projektowania w programach komputerowych. W semestrze były dwa przedmioty z dużymi projektami, tworzonymi cały semestr. W trakcie semestru odbywały się 2-3 przeglądy, czyli ocena dotychczasowych postępów w pracy. Przegląd wyglądał tak, że tworzyliśmy plansze 100x70, które potem wystawialiśmy w korytarzu, a prowadzący zajęcia architekci chodzili i oceniali każdą pracę. Końcowe zdanie projektu wyglądało identycznie. Na planszy znajdowały się rzuty budynków, przekroje, wizualizacje, szkice, zagospodarowanie działki itd. Wszystko miało być rysowane ręcznie, nawet napisy. Jako udogodnienie pozwalano nam plansze składać komputerowo, czyli mogliśmy zeskanować nasze rysunki i w programie graficznym układać te skany w estetyczną całość. Takie rozwiązanie było najczęściej wykorzystywane, bo nie trzeba było się bawić w przyklejanie kartek, skalowanie, kserowanie, przerysowywanie.
Ja miałam jednak sekret.
Każdy jeden rysunek, każdy szkic, każda literka — wszystko robiłam w Photoshopie. Opanowałam do perfekcji imitowanie rysunku odręcznego, robiłam delikatne błędy (plamki z tuszu, lekko nierównoległe linie itd.), używałam pędzli doskonale imitujących cienkopisy, markery, ołówki, potem nawet akwarele (a to jedyna technika, której nie potrafię „na żywo”, zawsze wychodzi mi obrzydliwa plama zamiast obrazka). Oszczędziłam sobie wiele godzin pracy i materiałów. Przez rok NIKT się nie zorientował. Jedna „kosa” pochwaliła nawet przy wszystkich moje wykonanie. Dodatkowo moje projekty tworzyłam w programach 3D, dzięki czemu nie musiałam robić wizualizacji z wyobraźni ani z makiet. Rzuty, przekroje — wszystko robiło się samo.

Uważam za idiotyczne takie ograniczenie komputera w pracy młodych studentów, bo w zawodzie używa się tylko tego. Nawet makiet się samemu nie klei, tylko w programie tworzy i drukuje. Czy było to nie fair w stosunku do ludzi z grupy? Być może... Równie nie w porządku była też pomoc od rodziców-architektów, kupowanie prac, zlecanie zadań z konstrukcji i mechaniki studentom, dla których to było banalne, czy nawet ściąganie na egzaminach. Oprócz ocen w granicach 4-5 nie miałam z tego nic. Prace nie szły na konkurs, nie miałam nawet stypendium. Niemniej jednak było to zagranie nieczyste, dlatego przyznaję się do tego tu, kilka lat po skończeniu studiów ;)

PS Makiety kleiłam sama, bez kombinowania, zarywałam przez nie noce jak wszyscy i też były chwalone, nie takie ze mnie beztalencie ;)
Furuya Odpowiedz

Uczysz się tego ręcznie, żeby lepiej zrozumieć jak to wszystko działa. Lepiej zrozumiesz w ten sposób przestrzeń, perspektywę. To trochę jak z rysowaniem czegoś na żywo a ze zdjęcia. Jak masz ustawioną martwą naturę, sama decydujesz, jaki kadr obrać, jak wykonać kompozycję, musisz radzić sobie ze zmiennym światłem. Na zdjęciu kompozycja jest gotowa, bo zdjęcie samo w sobie jest osobnym dziełem. No i rysowanie ręczne wyrabia lepiej kreskę, która jest również potrzebna do architektury.
Choć jestem zdania, że rysowanie ręczne powinno trwać co najwyżej semestr, bo faktycznie obecnie pracuje się w programach. Jednak nie demonizuj całkowicie rysowania ręcznego, bo również jest na swój sposób potrzebne.
No i poza tym twierdzę, że historia to fejk. Nie uwierzę, że coś stylizowane na akwarelę w Photoshopie dało radę oszukać wykładowców z wykształceniem artystycznym. W digitalu da się zrobić naprawdę wiele pięknych rzeczy, ale program nie odda 1:1 rozlewania się wody w technice akwarelowej na tyle, żeby pomylić to z pracą ręczną. Są programy, które bardziej naładują farby "w naturze", ale nie jest to Photoshop i i tak nadal widać różnicę. Gdybyś pokazała to znajomym i by uwierzyli - ok, ale nie komuś, kto po prostu pracował z tymi farbami jakiś czas i wie, jak działają.

TylkoRaz Odpowiedz

Jprdl te cholerne plansze... u mnie ( inny kierunek artystyczny) było to samo. Co semestr drukowanie tego gówna, czasem po kilka sztuk na jedne zajęcia, czasem na utwardzanej piance, bo czemu kurwa nie. Kasa jaka szła na to była dla mnie na tamte czasy absurdalna, ale nikigo to specjalnie nie obchodziło. Co działo się później z tymi planszami? Zostawały pierdolnięte w ką...znaczy "szły do archiwum". W praktyce oznaczało to, że leżały właśnie pierdolnięte w kąt gdzie niszczyły się i do niczego nikomu nie służyły. Do dziś mnie dupa boli, jak bardzo nie szanowano mojego hajsu i czasu.

Frog

"szły do archiwum"
No no... do archiwum...
Do kąta, tak jak mówisz, na rok, max dwa, (gdyby trzeba było coś komuś udowadniać).
A potem palacz w kotłowni miał fajną rozpałkę (mówię o trochę dawniejszych czasach, dziś mają tam ogrzewanie gazowe).

Dodaj anonimowe wyznanie