#4BxdA

Moi rodzice to dwójka wspaniałych osób. Ich fantastyczne cechy można by wymieniać godzinami. Mimo wszystko przyjazdy do nich raz na jakiś czas wiążą się z moim ciągłym odruchem wymiotnym. Nie od zawsze, jednak mniej więcej od czasu mojego gimnazjum, nasz dom zaczął przypominać chaotyczną przestrzeń. Sprzątaliśmy w każdą sobotę. Jednak problem stał gdzie indziej. Oboje rodziców do dziś mają skłonności do kupowania wielu przedmiotów. Stawianie ich po całym domu, a także zaśmiecanie każdej możliwej przestrzeni powiązane było z wiecznym poszukiwaniem przedmiotów, a także niewiedzą, co właściwie się posiada. Nie przeszkadzało mi to do momentu, w którym rodzice zaczęli do mojego pokoju podrzucać różne „śmiecie”, bo u siebie brakowało im na nie miejsca. Jednak szybko do tego miszmaszu przywykłam i co gorsza, zaczęłam brać z rodziców przykład. Nasze mieszkanie stało się graciarnią, a prawdziwy kłopot dział się, kiedy ktoś miał nas odwiedzić — co wydarzało się ekstremalnie rzadko, ale jednak. Pamiętam to upychanie przedmiotów po pudłach i wynoszenie w pośpiechu do piwnicy, myjąc wreszcie podłogi czy otwarte przestrzenie „pod” tamtymi przedmiotami. W kątach mieliśmy nawet pajęczyny, bo szmatą czy mopem jeździło się wówczas wokoło rzeczy. Kiedy ktoś postanowił przyjść bez zapowiedzi, udawaliśmy, że nikogo nie ma w mieszkaniu.

W czasie mojej szkoły średniej nauczyłam się lubić porządek, odwrotnie do moich rodziców. Zaprzyjaźniłam się z jedną dziewczyną i po chwili od z nawiązania znajomości spędzałyśmy czas na mieście lub u niej w mieszkaniu, które było tak czyste, że szło jeść z kawałka podłogi pod łóżkiem. Po pewnym czasie czułam, że wypadałoby ją zaprosić do siebie choć raz. Posprzątałam wtedy wszystkie pomieszczenia, poukładałam większość przedmiotów tak, by całość wyglądała dość estetycznie. Z mojego pokoju zaś zrobiłam dosłownie minimalistyczną oazę. Zbuntowałam się i wyrzuciłam większość rzeczy, bo ich nie używałam. Pamiętam, było tego sześć dużych worków. Odwiedziny przyjaciółki stawały się częstsze, a ja regularnie myłam cały dom. „Śmieci” wrzucane do mojego pokoju przez rodziców wyrzucałam. Nigdy nie zauważyli zniknięcia którejś z rzeczy.

Kilka lat temu wyniosłam się do kawalerki urządzonej minimalistycznie, bo ten styl strasznie mi się podoba. Rodziców odwiedzam cyklicznie. Jestem gościem znanym, przed którego wizytą wcale nie trzeba sprzątać. Zastaję chaos, potykam się o rzeczy, a co gorsza, mama ma problemy ze wzrokiem, których nie chce korygować, dlatego jak już coś jest umyte, nadal posiada plamy. Sztućce z brudem, naczynia z odciskiem szminki czy zaschniętej musztardy, posiłki z włosami... Ciastko czy obiad, którym mnie częstują, najczęściej zjadam w swoim dawnym pokoju. Posiłki te pakuję, a po drodze do siebie wyrzucam. Kocham ich, ale brzydzę się ich brudu.
ChomikGarbusek Odpowiedz

Smutne to...

Dodaj anonimowe wyznanie