#3x8RU
Postanowiłyśmy spróbować w innym mieście i tym razem powiedzieć, że psa znalazłyśmy na terenie miasta (jak bardzo trzeba kłamać, żeby otrzymać pomoc?). Straż miejska oczywiście nie odbierała, więc pojechaliśmy pod ich budynek, paliło się w nim światło, widać było, że na 100% ktoś tam jest. Kiedy zapukałyśmy do drzwi, światło momentalnie zostało wyłączone i nikt nie raczył się odezwać. Poszłyśmy na policję zapytać, co z tym zrobić, kazali zadzwonić do schroniska. OK, zadzwoniłyśmy. Co nam powiedzieli? Że oni bez papierka ze straży miejskiej psa nie przyjmą. Błędne koło. Sorry, taki mamy klimat. Na dworze mróz, załóżmy, że żadna z nas nie może wziąć go do domu. Co w takim wypadku? Pan w schronisku powiedział podobnie jak straż miejska, że jego to nie obchodzi i mamy sobie jakoś poradzić przez weekend i zgłosić się w poniedziałek. Dodam, że w lecznicy weterynarz powiedział nam, że bez amputacji pieskowi zostały 3-4 dni życia, bo rana zaczynała już gnić.
Dziękuję służbom w Polsce za takie podejście. Obojętność i znieczulica coraz bardziej obejmują władzę nad światem. Aktualnie piesek znajduje się u mnie. Nie wiem, co będzie jutro, pozostaje tylko czekać co z tym dalej.
Rozumiem, że nie wszystkich obchodzi los zwierząt, ale do zadań straży miejskiej należy między innymi zajmowanie się znalezionymi zwierzętami, bo to oni mają podpisane kontrakty z lecznicami.
Nie tylko zwierzęta. W czasie davida19 ludzie umierali w domach, a tych którzy umierali w szpitalach nie wolno było odwiedzić i musieli umierać w samotności. Nie wolno było również urządzić pogrzebu, to znaczy wolno było, jeśli było się rodziną polityka ale tak to nie. To był dobry test człowieczeństwa, a i dziś nie brakuje ludzi którzy by oczy wydrapali w obronie eksperymentalnego preparatu, który dali sobie wstrzyknąć. Tymczasem w takiej Afryce nikogo nie keczupowali, a zdrowe byki stamtąd zalewają Europę. Czyli jednak pandemia nie była taka groźna jak profesury straszyły. Dziś te same eksperty wieszczą, że ocieplenie klimatu spowoduje kolejne nieznane pandemie. Chyba im się kasa od picera skończyła.
Łatwiej jest oszukać człowieka niż przekonać go, że został oszukany.
Stare wyznanie ale ciągle aktualne... Jak znalazłam rannego ptaka to od razu nam znajoma poradziła żeby jechać do miasta wojewódzkiego bo u nas w gminie i w powiecie nas odeślą z kwitkiem i udawać że tam go znalazłam.
Jedna strona medalu, którą obejrzałaś, wygląda okropnie, ale to nie znaczy, że druga wygląda lepiej. Przyjęcie zwierzaka przez weterynarza oraz położenie grubych tysięcy na stole wcale nie gwarantuje poprawy jego stanu zdrowia, jest w sumie 50/50. Ostatnio mój zwierzakiem opiekowali się chyba jacyś stażyści albo dzieciaki świeżo po studiach. Na początku wszystko super, to tu zrobimy, to to tam i dwa tygodnie i będzie zdrów jak ryba.:)
Po miesiącu, jak już wzięli ponad 5.5k (początkowo miało być 4k, ale po drodze przepisywali leki, po których zwierzakowi się pogarszało, więc musieli też oczywiście ustawiać po 2 kontrole na tydzień, które również były płatne) zwierzak zmarł, otumaniony, niby przytomny, ale nieprzytomny, staram się myśleć, że nie w męczarniach, ale jednak miesiąc z połamanymi żebrami raczej przyjemny nie był.
Do tej pory myślałem, że weterynarze to ludzie z misją, chcący pomóc zwierzakom. Nie wiem, jakoś domyślnie miałem ustawione takie myślenie. Teraz wiem, że część pewnie taka jest, ale dla znacznej części proces zawodowy wygląda tak:
1) Wyciśnij jak najwięcej kasy z człowieka chcącego pomóc swojemu zwierzakowi,
2) Pomóż zwierzakowi (opcjonalne).
Podsumowując: ludzie to kurwy, niezależnie od profesji.