#1w1YG

Cztery lata temu poznałam moją bliską przyjaciółkę, z którą przez bardzo długi czas byłyśmy niemalże nierozłączne. Trwałyśmy przy sobie w wielu trudnych momentach, zawsze czułam, że mogę na nią liczyć, nawet jeśli zdarzały nam się gorsze momenty.
Po tym, jak rozstała się ze swoim narzeczonym i weszła w nowy związek, sprawy zaczęły się komplikować, a eskalacja nastąpiła w chwili, gdy zmarł jej dziadek. Nieważne, ilekroć oferowałam swoje wsparcie, ignorowała to. Nawet gdy wspominała, ze chętnie wybierze się na podwójną randkę ze mną i moim partnerem, nigdy do tego nie doszło.
Nie widziałam jej od bardzo dawna, ilekroć proponowałam spotkanie, pisała, że nie daje rady, bo depresja, bo przytłacza ją życie. Jeden, jedyny raz, kiedy się zobaczyłyśmy, trwał kilka sekund, bo wpadła do mojej pracy, pilnie potrzebując powerbanka. Kiedy rozmawiamy, co zdarza się coraz rzadziej, nie pyta, co u mnie, jedynie skupia się na sobie, swoim zdrowiu, swoim stanie psychicznym. I na przeprowadzce do innego kraju. Kiedy chciałam jej podrzucić prezent, nawet paczkomatem, dostałam od niej ochrzan. Przestałam pytać o spotkanie, dałam jej tyle przestrzeni, ile mogłam… A i tak nie odezwie się sama z siebie, jeśli to ja nie napiszę pierwsza. Tęsknię za nią, ale mam dosyć tej sytuacji. Nawet nie wiem, ile łez wylałam, rozważając wszystkie możliwe opcje tego, co mogłoby być, gdybyśmy się spotkały.
Jutro przypadają jej urodziny, a ja nie jestem nawet w stanie napisać jakichkolwiek życzeń, które nie kończyłyby się typową kropką nienawiści.
Dodaj anonimowe wyznanie