#0HiVA
Wiele osób pyta mnie, jak sobie radzę z tym ogromnym stresem, jakim niewątpliwie jest nieuleczalna choroba w stadium „żywy trup”. A mi wstyd się przyznać, bo... to nie jest takie proste.
Od dziecka byłam molem książkowym. Pochłonęłam więcej książek, niż większość śmiertelników widziała w życiu na oczy. Do tego moim ulubionym gatunkiem jest... fantastyka. No i stało się tak, że ugrzęzłam we własnej wyobraźni, we własnym świecie.
W mojej głowie jestem niewystępującą naturalnie hybrydą gatunkową. Mój tata to pół-demon, pół-elf, mama to nieświadoma niczego potomkini czarowników (stąd jej prorocze sny). W prostej linii jestem dziedziczką starożytnego królestwa... Tylko nikt nie chce się zgodzić, abym objęła tron.
Po pierwsze — jestem związana z upadłym aniołem (który niczego nie jest świadom, bo nie pamięta swojej przeszłości). Po drugie — mój były, wampir, szczerze mnie nienawidzi za to, że odkryłam jego intrygę mającą na celu przejęcie tronu. Po trzecie — mój drugi były, który próbuje się zemścić za to, że jego kobietę, sukkuba, zamieniłam w człowieka, regularnie atakuje moje włości.
Gdy ląduję w szpitalu, na chemii lub naświetlaniach, wyobrażam sobie, że jestem w Milczącej Twierdzy. Pielęgniarki to zjawy, lekarze to smoki w ludzkich postaciach. Czasami leczą mnie po bitwach (które są dość częste ;)), niekiedy uczą nowych zdolności magicznych lub ukrywają przed moimi wrogami. Woreczki z chemią to tak naprawdę płynny kryształ, krew aniołów, smoków lub elfów. Naświetlania to kuracja magią. Moje koty nie są kotami. To demony zaklęte w zwierzęce ciała — jeden leczy, drugi to ochroniarz, a trzeci to magazyn many. Pies to gargulec — wyczuwa zbliżające się siły nieczyste. A w akwarium pływają mi trzy smoki. Tak na wszelki wypadek.
Nawet na moje nagłe roztycie znalazłam wytłumaczenie. Muszę się ukrywać. Nikt mnie nie pozna w tak wielkim, poharatanym ciele. Blizna po operacji to blizna po pchnięciu zatrutym sztyletem. Guzy to małe, wredne robaczki, które miały mnie rozerwać żywcem zaraz po spożyciu. Jednak moja krew i dziedzictwo czarowników uniemożliwiły taki obrót spraw.
Czasami myślę, aby napisać książkę o walce z rakiem. Ale nie z poziomu rzeczywistości, a z poziomu mojej wyobraźni. Nikt by nawet nie zauważył, o czym ta książka tak naprawdę jest. Jak większość pacjentów onkologicznych, jestem pod opieką psychiatry. Pełna nadziei, że mnie wyleczy z mojej wyobraźni, wylałam to z siebie na jednej z sesji. Jako jej jedynej powiedziałam o mojej krainie magii... I co?
Stwierdziła, że to genialny sposób walki ze stresem. I będzie ją polecać innym swoim pacjentom.
Witki mi opadły.
Tak że tego, lecę polatać na miotle ;)
Ale ona miała rację. Życzę siły dziewucho, a jak tylko pokonasz chorobę to przestaw się na zdrowe jedzenie i zacznij więcej ruszać, stopniowo, małymi krokami zaczynając od spacerów itp. Wtedy normalizacja masy ciała będzie efektem ubocznym zdrowego trybu życia, a nie jakichś uciążliwych głodówek które przynoszą więcej szkód niż pożytku.
Trzymam za Ciebie kciuki i bardzo bym chciał zobaczyć efekty :) a przede wszystkim, żebyś Ty sama je zobaczyła. Twoja głowa, wyobraźnia są unikatowe. Ale nie zaniedbuj też sfery somatycznej, pamiętaj o tym.
Gdybyś zamieniła moją kobietę, sukkuba w człowieka, też bym się wkurzył i pewno mścił.
Toż to podwójne okrucieństwo.
Suckuby są najlepsze 😄😄😄
Napisz taką książkę i wygraj swoją walkę! Przeczytałabym! Być może pewnego dnia to będzie problemem, ale nie dzisiaj! Dzisiaj z tego korzystaj aż wyzdrowiejesz. Niemniej jesteś w pełni świadoma, że to twoja wyobraźnia, więc po prostu korzystaj z tego, że potrafisz żyć w obu światach naraz. Też znam człowieka, który tak robi i dobrze mu w życiu z tym.