Nigdy nie należałam do osób szczególnie zorganizowanych czy zwracających uwagę na otoczenie, a jeżeli dodam jeszcze, że jestem typową blondynką, to historia pisze się sama. Poranki nigdy nie należą do łatwych, przynajmniej nie dla mnie, przesuwanie budzika co 10 minut jest w standardzie. Tak było i tym razem. Zajęcia na ósmą, najgorsze, co mogło mi się trafić. Ale udało się, zwlekłam się z najlepszego miejsca na świecie i powoli doprowadziłam się do ludzkiego wyglądu. Poszło całkiem sprawnie, już mogę wychodzić, jeszcze tylko łyk herbaty... Wychodzę z domu, mijam pana portiera, zwykła wymiana uprzejmości, uśmiech jak nigdy wcześniej, od ucha do ucha, fajnie, że dla kogoś poniedziałek jest łaskawy. Idę dalej, na przystanku czekam chwilkę na tramwaj, ludzie jacyś zadowoleni, od razu milej zaczyna się tydzień. I w końcu jest mój żelazny książę, wsiadam, znów jest jakaś miła atmosfera....
Od wyjścia z domu minimalnie przeszkadzały mi słuchawki, ciągle wypadały z uszu, jednak dopiero w tym momencie spojrzałam w dół.
Okazało się, że w kabel od słuchawek wczepiła mi się torebka od herbaty...
No cóż, przynajmniej mój widok rozchmurzył ludziom poranek :)
Dodaj anonimowe wyznanie