#xUgnS

Mam 35 lat, a moje życie było chujowe, póki nie skończyłem 18 lat. Po 18 wyjechałem z rodzinnego miasta do miasta matki, w którym spędzałem rok w rok wakacje. Chujowe, bo jestem „drugim” synem, tym gorszym, bo ze starym mojego brata 10 lat miała ślub i urodził się mój starszy brat, ale jak miał 8  lat, to jego ojciec się powiesił, a dwa lata później z romansu przyszedłem na świat ja. Mały chory, gruby, piegowaty dzieciak z wadą wzroku, którego rodzina mojej matki (5 braci, 6 sióstr) traktowała jak śmiecia. Przez 17 lat mówili do mnie po nazwisku mojego ojca, choć mama i brat mieli inne, po jej pierwszym mężu.
Stanąłem na nogi jako 18-latek, bo wyjechałem z rodzinnego miasta i poza moją zjebaną rodziną od strony matki miałem czystą kartę. Znalazłem szybko towarzystwo, ciut młodsze, 15-17 lat. Grupa około 30 małolatów, z którymi spędzałem KAŻDY wolny czas, wychodziłem z domu w piątek, wracałem w niedzielę o 17-18 do domu...
Uwielbiali mnie, tym bardziej że mieli siano, którego ja w życiu na oczy nie widziałem.
Pykło 24, ekipa sprecyzowała się do 12 osób, piękna relacja, wspaniałe lata. Z etatu wyskoczyłem w ubezpieczenia. Pierwsze 3 mies. staż, a potem JEB 7500, 8200, 9000 złotych miesiąc w miesiąc. Koszule, buty, fajny zegarek – pewność siebie poleciała w kosmos. Życie było cudowne. Później zaczęły się konsekwencje złych znajomości, telefony o drugiej nad ranem, jakieś błagania innych ledwo znanych ludzi o hajs, presja w pracy. Coraz mniej zaczął mi pasować ten schemat, w trzy miesiące zajechałem się tak, że błagałem mamę, żeby podjechała do mnie tramwajem pogadać, chociażby co miała przedwczoraj na obiad, co ma zamiar robić jutro, cokolwiek, żeby znaleźć jakiś brzeg, jakąś przystań, żeby spierdolić od tej karuzeli, pracy, znajomych, alkoholu, imprez, obowiązków – gdziekolwiek, byle się tylko czegoś chwycić.
Stwierdziłem, że nie mam zamiaru tak dalej żyć. Zamknąłem firmę, założyłem plecak i wyjechałem po miesiącu totalnie bez znajomych do Holandii. Szkoła życia pierwsze 3 lata, potem złamali mi nogę w pracy (typ wjechał we mnie wózkiem widłowym i zmiażdżył mi stopę...). Dwa lata nie mogłem chodzić, wyjść z pokoju o powierzchni 2x2.5 m, który wynajmowałem. W tamtym czasie w tym mieszkaniu mieszkało trzech już dość sędziwych mężczyzn (50+) oraz jeden gość koło 40, któremu ogromnie wiele zawdzięczam – nauczył mnie ogłady, obycia, jak się odnaleźć i poruszać w tym kraju.
Stanąłem na nogi, ówczesny kolega pomógł mi zapewnić pracę w bardzo dochodowej branży przemysłowej w tym kraju.
Minęło 5 lat. Znalazłem cudowną partnerkę, z którą nadal jestem, a nasza córka ma teraz 2,5 roku. Kiedy miała roczek, wróciliśmy do Polski, wynajęliśmy mieszkanie. Znalazłem od razu pracę na miejscu za dobre pieniądze. W końcu jest pięknie! Nie poddawajcie się! <3
Dodaj anonimowe wyznanie