Jestem strażakiem ochotnikiem w niedużej wsi. Pewnego dnia dostaliśmy wezwanie – zderzenie dwóch ciężarówek, brak osób poszkodowanych. Dojeżdżamy na miejsce wypadku – jedna ciężarówka przewoziła piwo owocowe, zapewne wiecie, o jakim mowa. Zdziwiło mnie trochę, że nie ma żadnych gapiów, zatrzymała się tylko jedna osoba, ratownik. Po zadbaniu o bezpieczeństwo innych uczestników ruchu czekaliśmy na holowniki. W tym momencie porozmawialiśmy z tym panem, który zatrzymał się sam z siebie. Opowiedział nam, jak wiele samochodów zatrzymało się przed przybyciem służb. Ludzie wybiegali, nie pytali, czy pomóc lub czy komuś coś się stało, tylko brali piwa, ile kto mógł, a potem do samochodu i szybko odjeżdżali dalej. Nawet do nas, strażaków, z jednego samochodu, który przejeżdżał obok, padło pytanie, czy można wziąć skrzynkę lub dwie piwa.
Tamtego dnia moja wiara w ludzi znowu zaczęła spadać.
Ot, taka historia o naszej pięknej Cebulandii :)
Dodaj anonimowe wyznanie
Trochę nie rozumiem. Czy paka się otworzyła, że był dostęp do torwaru? Kierowca skoro nie doznał, obrażeń się temu przyglądał?
Ludzie masowo podjeżdżali i oficjalnie okradali transport?
Ładnych parę lat temu ale smartfona każdy już miał i kamery w różnych miejscach też były. Kierowca który musiał się rozliczyć bo przecież szkło nie wyparowało i strażacy jako świadkowie. Po wypadku TIRa i po odjeździe służb ludzie nie raz przeszukiwali pobocza i okoliczne krzaki ale żeby tak ryzykować dla biznesu wartego 100 złotych jakoś nie chce się wierzyć.