#toUw3
Jest jeden mały szczegół. Mieszkamy od siebie bardzo daleko... Dzieli nas prawie tysiąc kilometrów i widujemy się nieraz dwa razy na miesiąc.
Jakieś kilka miesięcy temu pojawił się pomysł zamieszkania razem. Byłam cała uradowana, ponieważ to było coś, o czym marzyłam od bardzo, ale to bardzo dawna.
Wszystko uzgodniliśmy - on zaczynał nową pracę, ja miałam znaleźć jakąś dla siebie (przez kilka miesięcy nie mogłam pracować), niestety moje pójście do pracy się przedłużyło o dwa miesiące, a w międzyczasie Michał (mój chłopak) kupił sobie samochód. Nie miałam nic przeciwko, przecież samochód w tych czasach to konieczność.
Temat mieszkania dla mojego chłopaka spadł na któryś tam tor, bo uważał, że są ważniejsze rzeczy... Okej.
Dwa tygodnie temu w końcu skończyłam pewne sprawy i mogę już iść normalnie do pracy, zapytałam się Michała, czy ileś tam miesięcy nam starczy, aby odłożyć na wynajęcie mieszkania - bez wahania odpowiedział NIE. Trochę zabolało. Dodatkowo jeszcze tydzień temu powiedział, że musi wymienić jakąś część w samochodzie... Dodam, że samochód ma drogi i te części mają ceny z kosmosu. Powiedział też, żebym się nie napalała na takie rzeczy, bo wspólne zamieszkanie nie jest łatwe.
Szczerze? Od tamtej pory jakoś nie mogę cieszyć się z tego związku, nie chcę nawet, aby dzwonił wieczorem się pożegnać przed snem. Po prostu czuję się jak idiotka.
A dla zobrazowania jeszcze dodam, że proponowałam mu, aby na pierwsze trzy/cztery miesiące zamieszkać u moich rodziców (którzy go bardzo lubią). Odłożymy pieniądze razem i szybciej by poszło, ale nie chciał. O mieszkaniu u jego rodziców nawet pomarzyć nie można było, bo psychicznie bym tam nie wytrzymała.
Jak dla mnie, to on daje ci wyraźne znaki, że nie pragnie wspólnego życia.
Po prostu go zapytaj jak widzi Wam związek: do czego dążycie, kiedy macie razem zamieszkać, czy chce ślubu, dzieci. Jesteście razem kilka lat, to normalne żeby o tym rozmawiać. Jeśli Wasze wizje związku są różne to po prostu nie ma sensu w niego inwestować. Nie można mieć połowy dziecka albo połowy małżeństwa albo połowy mieszkania razem.
"Jestem ze swoim chłopakiem"
"Dzieli nas prawie tysiąc kilometrów"
No więc nie jesteś ze swoim chłopakiem. Znacie się, owszem, widujecie się dwa razy w miesiącu, owszem, ale to (przynajmniej dla mnie) nijak się nie przekłada na stwierdzenie "jestem z moim chłopakiem".
Zgodzę się z @HansVanDanz - jest możliwe, że chłopakowi taki układ pasuje i wcale nie ma ochoty tego zmieniać.
Przepraszam, może się mylę, ale dla mnie sprawiasz wrażenie osoby, którą trzeba się opiekować. Trudno w takim przypadku wziąć odpowiedzialność za nieznany, istotny rozdział w życiu swoim i czyimś.
No szczerze, to ja też bym się nie zgodziła na mieszkanie z rodzicami mojego partnera. Zwłaszcza że większy problem z tym wspólnym mieszkaniem widzę po twojej stronie, skoro nie masz pracy i nie miałaś jej kilka miesięcy, a dramatyzujesz, że jego samochód się zepsuł i musi go naprawić, żeby móc nim jeździć.
Jakby to mieszkanie razem było najważniejsze. W związku nie chodzi o to, by żyć ze sobą jak w małżeństwie, tylko by się poznawać, upewniać się, czy z tą osobą chce się spędzić resztę życia. Próba rozłąki i czasu jest na prawdę bardzo budującą próbą.
Nie jest najważniejsze, ale w mojej ocenie jest bardzo ważne. Właśnie dzięki temu poznajemy kogoś, widzimy go takim, jakim jest na prawdę. Dowiadujemy się jakie ma przyzwyczajenia i jakie rytuały. Jak dba o porządek, sprzęty, finanse i jak spędza swój czas. Tak się najlepiej można upewnić czy chce się być z kimś. A może jednak sprawiał inne wrażenie na randkach, a żyje jak zwierzak, nie dba o swoje otoczenie i rozrzuca śmieci po całym domu? Próba rozłąki i czasu zabije każdy związek, a im mniejszy staż, tym mniej czasu potrzeba by się relacja popsuła.
Anonimowy, związki które ledwo co się znali, a już żyli ze sobą jak w małżeństwie najbardziej są podatne na rozstania, tacy ludzie mają też często ze sobą dzieci i nie czują zobowiązań wobec partnera wtedy łatwo im go "wymienić" na innego i mieć dzieci każde z innym. Więc moim zdaniem najpierw związek, a w tym poznawanie, odwiedzanie, sprawdzanie, ale nie życie jak małżeństwo, później ślub, a dopiero później dzieci i ewentualnie jakieś zwierzątko. Często bywa wręcz na odwrót i bez solidnego fundamentu takie małżeństwa się po prostu sypią i oczywiście dzieci muszą na tym głównie cierpieć.
Jesteś zabawką która w hierarchii jest niżej niż samochód, tyle