#soW70
Pewnego razu, gdy byłem w 1 klasie, spędziłem właśnie na chorowaniu kilka przyjemnych dni. Jak zwykle wieczorem mama dała mi pod pachę termometr i wyszła z pokoju. Po paru minutach gdy nie przychodziła wyciągnąłem go i z przerażeniem zauważyłem wyrok - 36.6 stopni. Wyrok powrotu do szkoły. Rozejrzałem i zauważyłem gorącą herbatę w szklance. Jako w miarę bystre dziecko domyśliłem się, że to może być dla mnie ratunek. Wsadziłem termometr do herbaty i po chwili... pękł! Wyciągnąłem go i z bijącym sercem schowałem pod łóżkiem. Panika. Co ja powiem mamie?
Gdy mama przyszła miałem już gotowe wyjaśnienie "Znikł, nie wiem gdzie jest, chyba się wysunął i gdzieś wpadł". Poszła po drugi termometr, zmierzyła mi temperaturę siedząc tym razem przy mnie aby czasem ten drugi też nie znikł w tajemniczych okolicznościach.
Minęło kilkanaście minut i przyszedł czas napić się herbaty. Piję piję, aż w końcu na dnie zobaczyłem zabawne srebrne kuleczki. Jakie fajne! Dopiłem herbatę zostawiając tylko odrobinę na dnie z tymi kuleczkami. Teraz tęga rozkmina - co zrobić? Pierwszy pomysł - wypić i w ten sposób zatrzeć te ostatnie ślady po termometrze. Pomysł ten wydawał mi się naprawdę dobry, w sumie do dzisiaj nie wiem czemu ostatecznie z niego zrezygnowałem i zdecydowałem się przyznać mamie. Jednak podejrzewam, że ta decyzja nie wypijania rtęci była jedną z lepszych decyzji w moim życiu ;)
Akurat zrobiłeś najgorszą możliwą rzecz: podgrzałeś rtęć. Rtęć paruje już w temperaturze pokojowej i właśnie lotna forma jest najbardziej niebezpieczna. Podobno nawet jeden zbity termoment może dać opary w całym małym pomieszczeniu, które są szkodliwe. Więc się nawdychałeś rtęci z gorącej herbaty, plus potem siedziałeś w oparach tej rtęci.