#rpP8P

Mieszkam na wsi. Odkąd pamiętam zawsze trzymałyśmy się w czwórkę - ja, moja siostra (na potrzeby wyznania niech będzie Kasia) oraz nasze dwie koleżanki (Asia i Basia).
Dziewczyny mają młodszą siostrę - Anię.

Byłyśmy wtedy w podstawówce. Niedaleko naszych domów było przedszkole, a tam plac zabaw. Potrafiłyśmy tam spędzać całe popołudnia, a w wakacje całe dnie.
Za przedszkolem znajdował się taki duży czarny kosz (jak na śmieci), a w nim mnóstwo zabawek do piaskownicy. Wiaderka, łopatki, grabki... no wszystko co się chciało.

Pewnego dnia naszej najmłodszej towarzyszce zachciało się dwójeczkę. To nic, że do domu dosłownie 2 minuty. Wpadłyśmy na głupi pomysł, by młoda załatwiła się do wiaderka. Wydało nam się to zabawne, więc wszystkie cztery postanowiłyśmy zrobić to samo.
A co zrobiłyśmy z tymi gównami? Wrzuciłyśmy do czarnego kosza na zabawki. Ten proceder powtarzałyśmy chyba z tydzień, jeśli nie dłużej. Smród było czuć z daleka, a jeśli minimalnie otworzyło się kosz, wylatywało mnóstwo much. Żadna z nas nie wyciągała już z tego kosza nic, ponieważ powodowało to zbyt duże obrzydzenie.
Kiedy doszłyśmy do wniosku, że ktoś może odkryć, że to nasza sprawka, przestałyśmy tam przychodzić. Może dopiero po miesiącu się odważyłyśmy. Z kosza nie wylatywały już muchy, nic nie śmierdziało, ale był on owinięty łańcuchem i przypięty na kłódkę (zabawki były dla dzieci, które uczęszczały do przedszkola).
Do tej pory jest mi okropnie wstyd, bo pewnie panie sprzątaczki wiedziały, kto jest za to odpowiedzialny...
Dodaj anonimowe wyznanie