#pc7pr
Warunki bytowe były dobre, fala w stylu miłych otrzęsin. Jedzenie pyszne. Oprócz zawodowej kadry było sporo podoficerów zawodowych na najtrudniejszych stanowiskach, my jako poborowi zajmowaliśmy się łatwiejszymi elementami obsługi, konserwacją, prowadzeniem pojazdów. Większość z nas była po technikach elektrycznych itp.; dobrze się dogadywaliśmy. Mieliśmy także warty na naszym parku sprzętowym.
Regulamin warty był znacząco zmodyfikowany za pomocą zmienionych tabel posterunków i szczegółowego planu ochrony, wszystko zatwierdzone przez sam MON. Wokół terenu garaży ze sprzętem wyznaczone ogrodzeniem były oświetlone strefy. Każdego kto w tej strefie nie podał hasła mieliśmy kłaść na ziemię i wzywać wsparcie, w razie nieposłuchania się prowadzić ogień seriami. Przepisy pochodziły z czasów PRL, ale wciąż obowiązywały. Kiedy miało miejsce opisywane wydarzenie wstępowaliśmy do NATO i w wojsku silny był strach przed dywersją mającą nas zdyskredytować, czy to ze strony Rosji i czy też ze strony własnych rodaków. Stąd atmosfera na wartach była nerwowa.
Zaczynałem wtedy 11 miesiąc służby, była środa. Pilnowałem garaży. Oprócz całego przepisowego wyposażenia miałem też krótkofalówkę. Około 1 w nocy zza krzaków, specjalnie posadzonych w celu zamaskowania podziemnego transformatora, ktoś zaczął mnie wołać, dosłownie parę wyzwisk. Pamiętam, że przestraszyłem się ogromnie i natychmiast wycelowałem i zrepetowałem broń. O radiu zapomniałem. Tamta osoba krzyknęła, że nigdy nie strzelę, bo nie mam jaj i rzuciła w moją stronę czymś, co potem okazało się być szyszką. Wtedy zacząłem strzelać. W trzech seriach wystrzeliłem cały magazynek kałacha, 30 kul. Błyskawicznie przeładowałem, choć cały się trząsłem, myślałem, że to próba sabotażu i odwrócenia mojej uwagi. Po minucie przybiegła zamiana warty. Reszty nocy nie pamiętam.
Okazało się, że pijani żołnierze z jednostki remontowej, patologia ówczesnej armii, założyli się, że sprowokują jednego z „tych dziwaków” do oddania obowiązkowego strzału ostrzegawczego. O naszym tajnym regulaminie wart rzecz jasna nie wiedzieli.
Wojsko zachowało się bardzo porządnie, natychmiast dostałem jakąś odznakę, potem pochwałę, nagrodę pieniężna i urlop, powtarzano mi, że zachowałem się wzorowo. Ale tamta noc śni mi się do dziś, ciągle pamiętam tę kępkę jałowca i fruwające gałęzie i widoczną pomimo odległości mgiełkę krwi. Wyrzucam sobie, że mogłem użyć radia i wezwać wsparcie.
A o całym wydarzeniu oprócz najbliższej rodziny i zamkniętego forum wojskowego mówię po raz pierwszy.
Wujek trafił do batalionu inżynieryjno budowlanego (w skrócie BIBa), podobno brali tam, poza zawodowymi budowlańcami, najgorsze bydło.
W myśl zasady że nawet ostatni debil będzie w stanie rów kopać albo worki z zaprawą nosić.
pierwszy raz chyba w tym roku - google podpowiada, że ta historia została opisana na innej stronie 7-dem lat temu.
Algorytm wrzuca ostatnio masę starych wyznań z wyczyszczonymi komentarzami. Przypuszczalnie by, cokolwiek sztucznie, utrzymać ruch na stronie.
Cystof dokładnie. Z drugiej strony dobrze się je czyta, nawet jak część kojarzę.
Gdzieś to kiedyś czytałem, całkiem możliwe że tu, parę lat temu.