#olb0I

Jeździłam kiedyś autobusem do szkoły z pewnym chłopakiem. Codziennie rano 40 minut. Ja siedziałam po jednej stronie autobusu, a on gdzieś pośrodku, czasem bliżej, czasem dalej. Spodobał mi się już na samym początku roku szkolnego, był bardzo przystojny, wysportowany, więc stwierdziłam, że inteligentny też musi być! Zawsze z plecakiem na dwóch ramionach, to pewnie ma dobre oceny! To ideał!

Wymarzyłam sobie z nim wszystko. Najpierw jak chodzimy na randki, potem pierwsze pocałunki, wycieczki razem. Jak siedzimy razem w autobusie przytuleni - to też widziałam. Wszystko, dosłownie. Ślub, dzieci, wnuki, starość. Nawet zaplanowałam nam wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie. Widziałam nas w Warszawie, Londynie, Paryżu. Wszędzie.

I tak trwałam sobie pół roku, bo byłam zbyt nieśmiała, żeby zagadać albo zrobić jakiś krok. Widziałam, że on też czasem się na mnie patrzy inaczej. Uśmiechaliśmy się czasem do siebie. I tak byłam zakochana w nim, chociaż nigdy w życiu nawet jego głosu nie słyszałam.

I jednego razu jadę tym autobusem co zawsze, wypatruję mojego księcia, ale niestety tym razem go nie było. No cóż, może zachorował. Na dodatek musiałam przez całą drogę słuchać, jak jakieś dwa debile za mną obgadywały wszystkie dziewczyny, kogo oni nie przeruchali, komu minetki nie zrobili, że nienawidzą policji. Normalnie typowa rozmowa Sebków plus śmiech Waldka Kiepskiego, a może nawet gorzej. Miałam wrażenie, że słyszę ich błędy ortograficzne.

Ostatni przystanek. Wszyscy wysiadają. Z ciekawości spojrzałam, kto za mną siedział. A tam jak już pewnie podejrzewacie mój księciunio. Podczas gdy ja jeszcze siedziałam w super szoku, a oni przechodzili, zauważyłam wielką dziurę w jego brudnych dresowych spodniach.

Cóż. Czasami jak jeszcze go widuję, przypominam sobie jak jesteśmy razem w Paryżu, ale od razu odrzucam tę myśl. Szkoda.
Dragomir Odpowiedz

Doświadczony, zadowoliłby Cię.

Dodaj anonimowe wyznanie