#nVD5e

W podstawówce chodziłam z koleżanką na angielski, na język jechałyśmy zazwyczaj same, autobus, tramwaj, bo jeszcze jasno, a odbierali nas jej rodzice albo moi. Rodzice od małego uczyli mnie, że z obcymi się nie rozmawia, nie idzie itp. No, ale cóż, raz ich nie posłuchałam. 
Ostatnie zajęcia przed świętami miały  trwać godzinę dłużej – jakiś film oglądaliśmy, świąteczne ciasteczka, i te sprawy. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że akurat tego dnia koleżanka jechała z rodzicami do galerii, a do moich rodziców przyszli znajomi i musiałam wracać sama (o zgrozo...) Moja słaba orientacja w terenie sprawiła, że kompletnie zapomniałam, gdzie jest przystanek, zapytałam więc jakiegoś przechodnia. Typek szczerze mi odpowiedział, że nie jest stąd, przyjechał do żony i mam z nim pójść, żona pomoże. Poszłam... Szliśmy, dla mnie dość długo, po drodze zwątpiłam i chciałam jednak odejść, ale pan stwierdził, że to już niedaleko. W końcu doszliśmy na parking, poziom przerażenia lvl 2000 i podchodzi mój wybawiciel do malucha, pokazuje mnie palcem, mówi, żebym wsiadła do auta. Wsiadłam... Żona zapytała, gdzie mieszkam i mnie zawieźli do domu. Przy okazji mówiąc, że jestem odważna.

Rodzicom nigdy się nie przyznałam...
WiadomoKto Odpowiedz

Tego się bardzo boję, gdy mój syn podrośnie... Dziecko to dziecko, tłumaczy się 1000 razy, niby doskonale wie że się nie powinno iść z obcymi, ale w "sprzyjających" okolicznościach... Pewnie wiele razy takiemu dziecku się udało, że trafił na dobrego człowieka, ale jakieś dziecko trafi na tego złego.

Dodaj anonimowe wyznanie