#nNp8C
Pamiętam z dzieciństwa najwspanialsze jedzenie pod słońcem, smak i aromat potraw, które przyrządzała moja mama z babcią, są przyciskiem włączającym najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa. A były to najtańsze możliwe dania, które dało się ugotować. Jako że mieszkaliśmy na wsi, kupowaliśmy kaszę i ziemniaki w takich dużych około 20 kg workach. Z ziemniaków moja mama przygotowywała wszelakie cuda – od zwykłych gotowanych w mundurkach z jajem sadzonym i serem, przez puree z pieczarkami i marchewką z groszkiem i mielonym, po tłuczone z wątróbką z cebulką, aż do ruchanych (czyli takie kluski dzielone z mąki ziemniaczanej i ziemniaków gotowanych). Wszelakie gulasze warzywne z kaszą, kasza z okrasą z grzybami leśnymi, dzikie owoce w kompocie, mnóstwo przetworów, słoiki pełne bigosu czy fasoli po bretońsku. Aż do prostych naleśników z dżemem, chleba z masłem i cukrem, racuchów i wielu innych dań i potraw.
Wszystkie półprodukty były z tych najtańszych. Jaja swoje, ziemniaki i kasza od gospodarzy po taniości, warzywa z pola, runo leśne i tak dalej.
Nie wiem, do czego zmierzam w tym wyznaniu, ale chciałabym, żeby wybrzmiało to, że miłość rodziców, ciężka praca, by z tych produktów prostych i tanich ugotować coś pysznego, sprawiły, że miałyśmy najwspanialsze błogie dzieciństwo, którego nie zamieniłabym na żadne inne.
Aż zgłodniałam!
Kuzwa. Zazdroszxze. Tez bylam biedna Ale nie Mialam takich rarytasow. Matka nawet z gotowaniem ziemniakow slabo sobie radzila ( czesto byly mocno niedogotowane I ZAWSze byly niewywietrzone- czyli z pokrywka call czas zamknieta po ugotowaniu). Procz ziemniakow codzie nie prawie bylo mieso ( stare, troche juz smierdzace I tex czesto wciaz krwawiace). Raz w tyg pierogi. Ale ZAWSze te same. Zupy czasami. Ale tylko I wylacznie 2 rodzaje. Do chleby dokladnie tylko do wyboru: pasztet, salceson I Marmolada. pomidor I ogorek byly czasami. Jako dxiecko Mialam niedowage I mysla lam ze np. Ziemniaki po prostu mi nie smakuja. Teraz gotuje je sama na rozne spodoby i uwielbiam ziemniaczki.
Uwielbiam ziemniaki.
Gniecione z masłem i mlekiem na półpłynną papkę, posypane kardamonem lub takie bardziej mączaste, pocięte w niewielkie kawałki, trochę masła i porządnie wstrząśniete wewnątrz garnka, posypane pieprzem.
Pasują do wszystkiego. Nawet jak tylko jajka dosmażyć albo biały ser obok położyć.
Jak to robię to nawet wołać do stołu nie muszę. Cała rodzinka zlatuje się niczym sępy do umierającego wędrowca na pustyni.
Po komentarzach tutaj od razu widać, czyi rodzice po prostu nie potrafili gotować. Wiele polskich przepisów opiera się na najtańszych produktach, a jeśli ktoś mieszka na wsi i ma dostęp do lasu, to sporo składników można mieć "za darmo" (czyt. opłaconych wysiłkiem fizycznym).
Ja się akurat w mieście wychowywałam, ale też późno zorientowałam się, że byliśmy biedni. Moja matka gotowała świetnie (i prosto), więc jedzenie na stole zawsze było. A oprócz jedzenia były tylko długi, o których wtedy nie wiedziałam.
Jak ktoś mieszka na wsi a rodzina ma własny dom to nigdy nie można powiedzieć że jest bardzo biedny.
Ale bzdura...
Może być biedny, ale raczej nie będzie chodził głodny ;)
Poczytałam komentarze i zgadzam się z Drwallem. Bieda niejedno ma oblicze.
Czasem ludzie żyją w ogromnej biedzie, chodzą w złachanych, pocerowanych dwadzieścia razy ciuchach, w jednej parze butów póki się nie rozpadnie, nie stać ich na dosłownie żadne przyjemności, nawet loda dziecku nie kupią, bo za tę kwotę można dostać kilo kaszy. A to przecież jedzenie na dwa dni dla rodziny.
A jednak dzieci są czyste, syte, szczęśliwe, bo rodzice kombinują, jak się tylko da. Tu załatwią wór starych kartofli, co się nie sprzedały, tu za umycie sąsiadce okien dostaną ciuchy po jej dzieciakach, tutaj ojciec pójdzie i naprawi kibel babce od rzeźnika, więc i starsze mięso dostanie za grosze.
A inni mają znacznie więcej kasy a dzieciaki brudne, głodne i cierpiące. Bo rodzic zupełnie nie umie gospodarzyć pieniędzmi. Nie umie znajdować okazji, nie umie gotować, nie potrafi dbać ani o siebie, ani o potomstwo. A jak dostanie kasę to przepierdzieli w godzinę na kompletne bzdury, zamiast zapłacić rachunki, kupić jedzenie czy buty dziecku.
Niestety, znam takich ludzi. Na własne oczy widziałam to przepierdzielanie kasy np. na kino, słodycze i wielki bukiet kwiatów do wazonu, gdy od 3 miesięcy nie zapłacone za gaz.
I znam też takich, którzy są naprawdę zaradni, i jak trzeba, ugotują pyszną zupę ze sznurówki. I jeszcze dzieci sąsiadów poczęstują.
Dlatego uważam, że owszem, rodzina autorki mogła być nawet bardzo biedna, a mimo to smacznie i syto jeść.
Nie żeby coś ale na moje oko to tyś biedy nie zaznała a jedynie się przechwalasz...
Na moje oko to zwyczajnie byles biedniejszy od niej i miales malo zaradnych rodzicow. Jezeli nie bylo ich stac na podstawowe rzeczy to byli biedni. Po prostu ma zaradnych rodzicow, ktorzy dbali o swoje dzieci na ile mogli.
Na moje oko to tyś tak przestrzelił że bardziej się chyba nie da...
Czy to jest moment w którym się mogę flexować rodzicami?
Nie brzmi to zbyt dojrzale ale jakby co to staruszkiem robiącym w kardiochirurgi to chyba mogę? Matką która przyjęła na świat więcej ludzi niż większość w życiu pozna też.
To jak Drwall'u ciągniemy temat? Czy uznajemy że z ciśnięcia po cudzych rodzicach wyrośliśmy w gimbazie?
Tu nie ma zadnego cisniecia. Nie projektuj. Czyli dorastales w bogatym domu, a jednak smiesz mowic biednym czy sa biedni czy nie. Typowe. Jezeli jej rodzice zyli od 1 do 1, nie mogli kupic dziecku batonika, gdy chcialo, bo nie mieliby na chleb, jezeli nie mieli na wakacje lub kolonie, jezeli nie mieli na nowe buty, gdy stare byly zepsute to byli biedni. Ale ty ktory nigdy sie nie martwil w dziecinstwie, ze rodzice kupuja buty tobie zamiast sobie, bo musza wybrac bedzie mowil kto jest biedny, a kto nie.
Buahaha, typie przestań się kompromitować ślepymi strzałami...
Bogaty... Taaaa...
Zwłaszcza w latach 90-tych w trakcie przemiany ustrojowej jak szpital przez dobry rok matce pensji nie płacił i musiałem chodzić na obiad do dziadków po cały hajs z ojca pensji szedł na prąd, ogrzewanie i czynsz ale na jedzenie czasem brakło...
Ja pamiętam smak czerstwego chleba i nie do końca świeżego pasztetu. Jadałem gorzej niż autorka i wciąż nie nazywam tego biedą.
Spuść z tonu chłopcze.
Czyli dziecko musialo jesc czerstwy chleb i brakowalo wam na jedzenie, ale nie byliscie biedni. Debil no.
Twoje oko musi być trochę ślepe, albo wydaje ci się, że bieda ma tylko jedną twarz.
@Drwall
...
...
Widzę że z czytaniem ze zrozumieniem równie dobrze co ze strzelaniem...
To napiszę więc wprost.
Nie, nie chodziłem głodny.
Nie, nie chodziłem brudny.
Nie, nie chodziłem w dziurawych ciuchach.
Nie, nie marzłem w domu w zimę.
Ergo, nie, nie byłem biedny...
To naprawdę nie jest fizyka kwantowa, a że przez jakiś trza było dziadować to no cóż... takie czasy. Upadek jednego ustroju i powstanie drugiego niejednego sprowadził na dno czego na szczęście ja, dzięki twoim zdaniem niezaradnym rodzicom (twoja słowa, nie moje) nie zaznałem. Ludzie potrafili dosłownie w przeciągu godziny stracić posadę dyrektora i wylecieć na bruk. Dosłownie, stracić dom i zamieszkać na ulicy nie mając co do gęby włożyć.
Tymczasem autorka nazywa biedą taką dietę:
"od zwykłych gotowanych w mundurkach z jajem sadzonym i serem, przez puree z pieczarkami i marchewką z groszkiem i mielonym, po tłuczone z wątróbką z cebulką, aż do ruchanych (czyli takie kluski dzielone z mąki ziemniaczanej i ziemniaków gotowanych). Wszelakie gulasze warzywne z kaszą, kasza z okrasą z grzybami leśnymi, dzikie owoce w kompocie, mnóstwo przetworów, słoiki pełne bigosu czy fasoli po bretońsku. Aż do prostych naleśników z dżemem, chleba z masłem i cukrem, racuchów i wielu innych dań i potraw."
Że hę?
Ja również nie uważam żeby to co opisuje autorka było opisem biedy, wręcz czytając, zanim dotarłam do komentarzy, pomyślałam że hej, chyba wszyscy mamy takie wspomnienia z dzieciństwa! Tak po prostu wtedy było - kobiety w kuchni były bardzo kreatywne, przyrządzało się wiele potraw, teoretycznie takich samych, a jednak innych, tak jak wspomniane ziemniaki na tysiąc sposobów. Była też większa różnorodność. Akurat może nie u mnie w domu, albo w na tyle wczesnym dzieciństwie że tego nie pamiętam, ale moja sytuacja rodzinna była bardzo nietypowa. Ale mój mąż często wspomina że za dzieciaka jadał królika, kaczkę itd. a oboje mamy wrażenie że dzisiaj to się je kurczaka, indyka, wołowinę i wieprzowiną - i tyle. Królika nie jadłam chyba nigdy. Kaczkę chyba tylko raz, właśnie u niego.
Za to pamiętam że spędzając wakacje u babci zbieraliśmy owoce z krzaków w jej sadzie i z tych owoców robiło się ciasta i kompoty. Pamiętam że miała kury i jedliśmy jajka od tych kur. Że potem się taką kurę mordowało i jadło (ok, tego mi w dzieciństwie nie mówiono, byłam małym mieszczuchem, moja dziecięco-miejska psycha by tego nie udźwignęła, no ale tak było). Że żeby było mleko, to trzeba było najpierw krowę wydoić. Nigdy mi nie przyszło do głowy że to wynikało z biedy - po prostu tak wtedy ludzie żyli.
było was jedenaścioro, mieszkaliście w jeziorze
Ciagle to piszesz pod wyznaniami i nie ma to zadnego sensu ani nie jest smieszne. Twoj typ humoru to powtarzanie starych memow w kolko?
to jest domyślna odpowiedź pod wyznaniami typu "kiedyś było lepiej a teraz młodzi nie znają życia"