#mUxUV

W trakcie studiów miałem semestr lektoratów z fizjologii człowieka, prowadzonych przez rubasznego doktora po pięćdziesiątce, znanego z ciętego humoru, zabawnych powiedzonek i tego, jak majestatycznie jego sylwetka o kształcie kuli sunęła po sali, gdy przechadzał się, omawiając temat.

W trakcie jednej z takich wędrówek, w trakcie wykładu na temat układu rozrodczego, zatrzymał się niedaleko mnie, wycelował palcem w sufit i spytał: „Jaką metodą badamy zdrowie prostaty?”. Nie byliśmy kierunkiem ściśle medycznym, w dodatku odpowiedź wydawała się zbyt oczywista, by była poprawna, więc na sali zapadła nerwowa cisza. Jako że coś tam obijało się w mojej pustej czaszce, postanowiłem zaryzykować. „Organoleptyczną...?”

Do końca semestru byłem tym, który prostaty pacjentów chciałby wąchać, osłuchiwać i smakować.

PS Poprawną odpowiedzią jest „palpacyjnie”.
KukySeVraci Odpowiedz

Widać nie znasz pamiętnej sceny z filmu "Dzień świra".

Ano nie znam 🤷
Będę szczery, mam takie coś, że im częściej wszyscy mi powtarzają "Musisz obejrzeć "Dzień świra", "Chłopaki nie płaczą" i "Rejs", to kultowe, no musisz.", tym mniej mam ochotę i tym mniej mi się te filmy podobają, jeśli się zmuszę.
No takie zboczenie, może ktoś też tak ma.

anonimowe6692

Często to tak działa. "Chłopaki..." to przyjemna lekka komedyjka, "Rejs" nie Dońca dobrze się zestarzał (choć oczywiście pokolenie moich rodziców by mnie zlinczowało za tę wypowiedź. Ale "Dzień świra" to smutna kwintesencja polskiej mentalności, film, który mógłby posłużyć za przykład jak powinien wyglądać komediodramat, film który potrafi rozśmieszyć do łez, a mimo to zostawia z bardzo smutną refleksją. Od dziecka utozsamialam się z Adasiem Miauczynskim, nieśmiale marząc o karierze pisarza i w jego losie widziałam swoją porażkę zawodową. I choć ta obawa się nie spełniła, dalej wracam z sentymentem. Pewnie Cię to teraz nie zachęci, skoro inne zachęty nie trafiały, ale trzymam kciuki, że może kiedyś ;)

@anonimowe6692
No właśnie na "Chłopakach..." się nudziłem, absolutnie nie trafiło do mnie tego rodzaju poczucie humoru i na tej "lekkiej komedyjce", oglądanej w akademiku ze znajomymi robiąc "piknik" na klatce schodowej, po prostu się męczyłem.

Do "Rejsu" namawiali mnie dziadkowie gdy byłem dzieckiem, ale nie pamiętam PRL-u i po prostu do mnie to nie dotarło. Ale wciąż spotykam ludzi (no dobrze, tylko 4 osoby póki co, nie są to jakieś tłumy), którzy powtarzają, że to wstyd nie obejrzeć.

A "Dzień świra" znam z memów. Z shortów z youtube'a. I zastanawiam się, czy warto poświęcać czas na oglądanie całego filmu, gdy widziałem już te "najlepsze momenty"? Wolałbym poczytać książkę.

Teraz oczywiście zastanawiam się nad tą "pamiętną sceną", ale gdybym nagle umarł i moja siostra (zakładam że ona) zobaczyłaby w wyszukiwaniach "pamiętne lizanie prostaty scena świra dzień", to zacząłbym przewracać się w grobie tak szybko, że mógłbym - po podłączeniu dynamo - zasilić pół Europy.

@anonimowe6692
"Grę o Tron", gdy była na największej fali oglądalności, również omijałem. Nawet wtedy, gdy moi znajomi z roku rozmawiali w autobusie o nowym odcinku, a jakaś kobieta odwróciła się z furią na twarzy i krzyknęła, żeby się zamknęli, bo jeszcze nie widziała. Brakowało chyba tylko, żeby kierowca wstał i zaczął klaskać. Przeczytałem wcześniej książki i byłem pewien, że ekranizacja będzie fatalna i nie ma po co oglądać. Akurat w tym wypadku w przypadku pierwszych kilku sezonów się myliłem.

Ale na przykład "Przyjaciele"? Nigdy nie ogarniałem. A teraz wciąż mamy falę nastolatków, czy młodych dorosłych, którzy namiętnie kupują gadżety związane z tym serialem. Mimo że już tak średnio dotyczy naszej współczesnej rzeczywistości.

Co chcę przez to powiedzieć? Nie wszystko jest dla każdego. Pamiętanie scen z "Dnia świra" też nie. W sumie, KukySeVraci, jeśli mógłbyś ją krótko streścić, byłbym wdzięczny 💖

Cystof

Osobiście uważam "przyjaciół" za najbardziej przereklamowany serial komediowy.

Próbowałem, okazało się że postacie zamiast mnie bawić to mnie denerwują...

Koniczynka368 Odpowiedz

Lektorat z fizjologii człowieka? Na jakich studiach i na jakiej uczelni? Przecież lektoraty na studiach to zajęcia z języka obcego.

Dość biologiczno-chemiczno-fizyczne (i w sumie można dodać do nich kilka innych dziedzin nauki) studia, na dość znanej uczelni.

Przepraszam, wiem, że się przyznałem że to moje, ale nazwiska doktora nie podam, jednak zachowajmy tą anonimowość.

Mieliśmy wykłady (wykład jaki jest, każdy widzi), ćwiczeniami nazywano wszystko, co działo się w laboratoriach na podstawie instrukcji, lektoratami to, co było czymś pomiędzy - częścią wykładową, po której następowała część dyskusyjna, lub prosta część praktyczna.

Nie nie musiałem dyskutować o tym, jak smakuje badana organoleptycznie prostata ;)

Solange

Z własnego doświadczenia na studiach wiem, że czasami oficjalne nazwy są zastępowane innymi, nawet przez wykładowców. Dlatego u mnie były kartkówki, sprawdziany, testy i dosłownie wszystko tego typu, a to były wyrażenia prowadzących. Baa! U mnie dawali na jednym przedmiocie ocenę 6 (choć tylko raz), ponoć legalnie.

@Solange
O, właśnie! Dziękuję za Pani poparcie.

Równie dobrze można się spierać, że lektorem po lektoracie jest ten, kto odbył niższe święcenia i czyta w trakcie mszy i dlaczego ubliża się wierzącym, nazywając zajęcia z np. niemieckiego na studiach lektoratem.

W trakcie ćwiczeń spędzaliśmy godziny, by zrealizować do końca instrukcję. I przypadkiem się nie skrzywdzić, palnikiem lub odczynnikami. W trakcie wykładów słuchaliśmy, oglądaliśmy slajdy, robiliśmy notatki. W trakcie lektoratu z fizjologii człowieka słuchaliśmy wykładu, albo dyskutowaliśmy o zadanym wcześniej materiale do nauki, a potem np. robiliśmy sobie nawzajem EKG, lub testowaliśmy próbki moczu.

To nie do końca wykład, jeśli składa się w większości z pytań studentów i dyskusji, a w ramach "bonusu" z faktycznego wykorzystania narzędzi używanych w medycynie i nauce. Ćwiczeniami też nie da się tego nazwać, jeśli w większości opiera się na gadaniu (a przedmiot nie jest gadanym, tylko ścisłym).

Więc został lektorat. Słownikowo może nie do końca zgodnie, ale technicznie rzecz biorąc bardzo podobnie do lektoratów językowych - część wykładowa, część ćwiczeniowa, dużo aktywności studentów.
Więc nie jest to nawet dziwna nazwa, osobiście uznałbym to za pewnego rodzaju dryft semantyczny, ale lingwistą nie jestem 🤷

*dryf semantyczny
Dopiero po paru godzinach zauważyłem, że tratwa na morzu "dryfuje", nie "dryftuje".
Przepraszam za ten błąd, zajęło mi dobrych 20 lat żeby zrozumieć, że choć "dryf" i "dryft" oznaczają technicznie to samo, to językowo używanie ich zamiennie jest błędne.

Dodaj anonimowe wyznanie