#l2t2z
Do rzeczy - zauważyłam przez to, że po drodze do liceum zaczepiała mnie jakaś baba. Stara, jeszcze nie siwa, z wybrakowanymi zębami, zgarbiona, w jakichś łachmanach. Stała na tarasie i wołała w stylu "Widzę pani elegancko ubrana! A gdzie to się wybiera?". Sytuacja się powtarzała, a mnie to irytowało. Kilka razy z okna widziałam, że stoi na chodniku i zaczepia praktycznie każdego przechodnia.
Jakiegoś dnia po drodze ze szkoły przystałam i zaczęłam z nią rozmawiać. Normalnie byłam w szoku, bo była to kobieta naprawdę inteligentna, może ekscentryczna, ale naprawdę dobrze mi się z nią gadało - o życiu, o tym, jak ludzie pragną coś ciągle mieć, o potrzebie wiary. Przyuważyłam, jak zaczepiła studenta po angielsku, zagadywała idealnie z akcentem. Raz opowiadała jak była w Bangladeszu, innym razem o pobycie w Stanach Zjednoczonych. Cieszyłam się, że mogę z panią Wiktorią pogadać też o maturze czy o zerwaniu z chłopakiem. Pamiętam, jak zimą o 7 nad ranem pani Wiktoria czekała i witała się, a ja przystawałam na te przysłowiowe 5 minut.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Od paru lat rodzice próbowali sprzedać mieszkanie i wynieść się za miasto i w końcu się udało. Wyprowadzaliśmy się tuż przed świętami, dlatego też chciałam coś dać pani Wiktorii z tej okazji. Pamiętam, jak mama była zdziwiona.
Najpierw weszłam na taras od ogrodu i pukałam w szybę - bez odzewu. Klatka schodowa była bez światła, wszędzie ciemno, a dzwonek nie działał. Typowa stara kamienica. Zapukałam kilka razy.
Otworzyła mi jakaś kobieta koło trzydziestki, obok partner. Powiedziałam, że przyszłam do pani Wiktorii (w tym czasie ich pies skakał i rwał mi rajstopy, ale i tak super, że mnie wpuścili). Widać było, że niezbyt zamożni ludzie. Przeszłam przez drzwi do osobnego pokoiku, gdzie była pani Wiktoria. W pokoju wielki bajzel, góra śmieci i ubrań. No aż żal, że taka miła kobieta siedzi w takim syfie.
Podarowałam jej paczkę ze słodyczami, a ta rozkleiła się, wychwalając że jestem patriotką, bo przyniosłam toruńskie (lidlowe..). pierniki i że czekolada taka droga. Zaczęła opowiadać o swoim życiu, pokazała zdjęcie ze ślubu i zdjęcie z Wałęsą podczas pobytu w Ameryce. Nagle zaczęła pakować do torby jakieś bibeloty - elegancki stojak na słodycze, kartkę świąteczną, jakiś wisior, stary zegarek, złocisty talerz. Podziękowałam i szczęśliwa jak nigdy wróciłam do domu.
Oczywiście rodzice stwierdzili, że to śmieci i wyrzucili wszystko razem z torbą. No, może poza wisiorem i zegarkiem - to schowałam i mam do dzisiaj.
Od wyprowadzki niestety nie widziałam pani Wiktorii. Pęd życia, który krytykowała, nie pozwala mi nawet do niej zajść...
msylalam juz, ze oni nie znaja zadnej pani Wiktorii i gadalas z duchem :)
Ja tez bylam pewna, że okaże się, że autorka cierpi na jakąś chorobę psychiczną, a pani Wiktoria nigdy nie istniała
A ja, że sąsiedzi odkryją, że jakaś baba wlamywała im się do ogrodu
A ja, że pani Wiktoria już nie żyje i będzie smutna, bo nie zdążyła się pożegnać.
Wiesz ze duchy nie istnieją?
moze warto byloby sie tam przejsc?
Stara, jeszcze nie siwa? Jestem ciekawy ile lat to starość według autorki.
Pani Wiktoria to trochę taki niedorobiony Sokrates
Dawaj fotki zegara I wisiora.
Nie wzięłabym tych rzeczy od niej, byłoby mi zwyczajnie głupio, wiedząc jaka ma sytuację, nawet jeśli nalegala :) jestem pewna, że przysłowiowe 5 minut byś znalazła, na pewno szczerze by to docenia
Rodzice pakowali cię w tym wieku?