Byłam grubym dzieckiem, taka prawda, i miałam wiele kompleksów. W pełnej chwil przestałam spotykać się z rówieśnikami, całe dnie siedziałam w moim pokoju, unikając wszystkich członków rodziny. To nie było tak, że nie próbowałam schudnąć – piłam litry wody, biegałam na bieżni, pływałam, robiłam jakieś treningi, jadłam mniej i pilnowałam ile kalorii, etc. Ale najgorsze było to, że rodzina na siłę chciała mnie wyciągać, grożeniem, że coś mi zabiorą, że będę mieć karę. Najgorsze uczucie było wtedy, gdy w końcu widziałam nawet małe efekty, byłam bardziej zmotywowana, ale wtedy pojawiała się moja rodzina. Mama z radą od „dietetyczki” mówiąca, że to dla mojego dobra, ciocia mówiąca, że się za mnie „weźmie”, babcia mówiąca, że skończę z chorymi kolanami od nadwagi... Aż się mi odechciewało wszystkiego. Częściej siadałam w pokoju, zajadając się słodyczami i płacząc cicho, myśląc nad zaczęciem głodowania się czy zwracania jedzenia, zamiast iść pływać czy pobiegać. A potem „To dla twojego dobra”, gdy rodzice zmuszali mnie do siedzenia z nimi i ich znajomymi na dworze, gdy czułam się zdołowana i chora. Ciągłe wytykanie wad. A to że miałam (i mam) rozstępy, a to że brzuch mi odstaje, a to że żadne spodnie nie pasują na moje uda... A potem się dziwili, dlaczego coraz częściej milczałam i unikałam każdego wyjazdu do rodziny.
Teraz siedzę z niską samooceną za każdym razem, gdy ktoś nawet żartem wspomni o mojej wadze, mimo że schudłam.
Dodaj anonimowe wyznanie
Jest Pani naprawdę wspaniała! To bardzo trudne, żeby chociaż trochę opanować wagę. Zwłaszcza, że często komentarze o wadze pojawiają się nawet wtedy, gdy zupełnie nie ma czego komentować. Często też właśnie od rodziny, która najpierw każe jeść, a potem narzeka na efekty takiego karmienia. I właśnie, często ludzie komentują "dla czyjegoś dobra", ale tak naprawdę po to, żeby wszystko zepsuć. Czyli właśnie jak Pani powiedziała. Udało się Pani ładnie schudnąć jak Pani chciała - zamiast pochwalić "O, właśnie tak powinno być, trzeba schudnąć", jeśli chcieli Panią zmotywować i uznali, że powinna Pani iść w tym kierunku to od razu wypominanie, że trzeba inaczej. Czemu inaczej, skoro to działa, skoro tak Pani się udało? Właśnie dlatego, że działa. Nie chodziło o to, że istotnie uznali, że jest Pani nieco zbyt mięciutka i trzeba schudnąć, albo że istotnie znaleźli jakąś dietę-cud. Chodzi o to, żeby Pani nie schudła. Bo używali Pani wagi po to, żeby się naśmiewać. A jak tylko chociaż trochę Pani schudła to się bali, że nie będą mieli z czego się śmiać. Więc szybko niszczyli motywację i dawali jakieś rady, żeby zmieniła Pani to, co dawało efekty na coś innego. Bo dla nich Pani miała być mięciutka. Żeby mogli się śmiać. To samo ludzie robią w drugą stronę. Widziałam ludzi, którzy naśmiewali się z osoby z anoreksją jak tylko zobaczyli, że je cokolwiek. Od razu było "zaraz się roztyjesz". U mnie też przed chemią ciągle "wyglądasz jak wieszak" i jednocześnie "tyle żresz, że zaraz się roztyjesz". A jak w czasie chemii zmieniłam się w kluskę to też ciągle "A ty co, w ciąży jesteś?" przy jednoczesnym narzekaniu, że za mało jem. I w sumie teraz niby normalna waga, ale nadal wyglądam jak kluska i też pięć minut odstępu między "czemu nie jesz?" i "myślisz, że schudniesz?". Tutaj waga nie ma nic do rzeczy. Chodzi tylko o to, żeby mieć się z czego śmiać. Może być Pani idealna, ale i tak ktoś coś powie, żeby tylko powiedzieć.
Biegiem do endokrynologa na zbadanie przysadki, hormony plus prześwietlenie głowy z kontrastem!
I tarczycy.
Problem tak naprawdę był w nich. Potrzebowali kozła ofiarnego dla ujścia własnych emocji i problemów a Twoja waga była tylko pretekstem. To przykre, że musiałaś dorastać w takim środowisku. Dobra wiadomość jest taka, że z tego typu stanów można wyjść. Trzeba tylko iść do specjalisty.