Dzień jak co dzień — złota polska jesień, czyli szaro, buro i ponuro. Jadę do pracy tramwajem, siedzę na miejscu dla niepełnosprawnych. Na jednym przystanku wchodzi tłum osób na przedzie ze starszą panią. Oczywiście pani niczym drapieżnik w sekundzie znalazła się nade mną i zaczyna posapywać: jaka to ona słaba, stara, schorowana (nie przeszkodziło jej to oczywiście przedrzeć się przez grupę osób, które chciały wysiąść...). Nagle zaczynają padać głosy dookoła, że jaka to młodzież niewychowana, obojętna na potrzeby innych, jak może gówniara siedzieć, a babulka musi stać... Tu dodam, że mój wygląd sprzyja stereotypowi — zielone włosy i odważny makijaż nie pomagają wtopić się w tłum. Kiedy tyrady przestały być subtelne i zaczynały się robić coraz wulgarniejsze, nie wytrzymałam. Odwracam się do owej kobiety i z najsłodszym uśmiechem podsuwam jej pod nos moją legitymację:„Szanowna pani, to moja legitymacja inwalidzka, która upoważnia mnie do przejazdu na tym miejscu. O tu, widzi pani? 05-R. To oznaczenie upośledzenia aparatu ruchu, nie słuchu, więc prosiłabym o powstrzymanie się od niestosownych komentarzy w moją stronę i zajęcie wolnego miejsca, które jest nieco na lewo za panią. Dziękuję”. Głosy i pogardliwe spojrzenia zniknęły, jak również owa kobiecina, która wysiadła na następnym przystanku.
Rzadko korzystam z tego przywileju, ale tego dnia rano obudziłam się z wybitą szczęką, a przy schodzeniu po schodach biodro radośnie wyskoczyło ze stawu i wróciło po paru minutach agonii na klatce schodowej. Urodziłam się z EDS, a dokładnie z hipermobilnością stawów. Wredna mutacja powodująca zaburzenie syntezy kolagenu, towarzyszą temu częste kontuzje i zwyrodnienia stawów, a co gorsza chroniczny ból, leki z czasem coraz mocniejsze niszczą wątrobę, a ból pozostaje, często towarzyszy temu depresja i wiele innych komplikacji. Szczęście w nieszczęściu, mam „lekką” odmianę i póki co przechodzę to łagodniej niż inni, którzy cierpią z powodu tej samej choroby. Choroby nie zawsze są widoczne na pierwszy rzut oka. Uszczypliwe komentarze mogą bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Ja przywykłam i odpowiadam na roszczeniowość roszczeniowością, ale znam takich, którzy wolą cierpieć jeszcze bardziej niż być ocenianym przez innych.
Dodaj anonimowe wyznanie
no i brawo!