#j0ry0
Dawno, dawno wraz z koleżanką pojechałyśmy do Bułgarii na spotkanie i negocjacje z potencjalnym dostawcą towaru. Po paru dniach zwiedzania zakładów i rozmów stricte handlowych zakończonych pozytywnym efektem, w przeddzień naszego wyjazdu gospodarze zaprosili nas na kolację do bardzo dobrej restauracji i z tańcami. Z prezesem przyszedł jego wiceprezes, ale innego oddziału. Jak się okazało, znał on jedynie słabo rosyjski i żadnych innych języków – może pojedyncze słowa po angielsku (ja znam angielski, niemiecki i rosyjski, biegle).
Nie wiem, jak to się stało, rozmawialiśmy sobie najpierw wszyscy razem, potem się rozmowy rozdzieliły na pary – ja z Ivo (nie dość, że przystojny, to jeszcze imię jak z romansu), koleżanka z prezesem. I tak opowiadaliśmy sobie o życiu, o tym, co nas interesuje, co nas boli, o wszystkim (rozmowy handlowe już były zakończone i nie z nim prowadzone). I nie wiem, jak to wyszło, że doskonale się rozumieliśmy mimo braku znajomości języków przez niego – on mówił po bułgarsku z wtrącaniem czasem rosyjskich słów, a ja po rosyjsku, wtrącając czasem angielskie. Albo bułgarski i rosyjski są takie podobne do siebie (choć oglądając tam telewizję, prawie nic nie rozumiałam), albo to jakaś paranormalna więź nas połączyła, że tak się doskonale rozumieliśmy. Nie skończyło się w łóżku, choć napięcie było ogromne, ale i on, i ja w związkach i z dziećmi, i tak od razu... Nie, nie w naszym stylu. No i przyzwoitki mieliśmy. Pożegnaliśmy się niedługo po północy, bo następnego dnia rano wracałyśmy samolotem do Warszawy.
Panowie wiedzieli, o której wylatujemy i zrobili nam niespodziankę na lotnisku. Siedziałyśmy już po odprawie paszportowej i checkingu, gdy tu nagle wywołują mnie.
Okazało się, że panowie przyjechali się pożegnać. A Ivo z ogromnym bukietem pięknych purpurowych róż – chyba ten bukiet tak podział na celników i straż graniczną, bo pozwolili mu wejść za bramkę (tam gdzie sprawdzają paszporty, a przed kontrolą celną), a mi pozwolili wyjść też za kontrolę celną, aby mógł się ze mną pożegnać i wręczyć mi te róże. Nie było dużo ludzi i tak staliśmy, jak na scenie, żegnając coś pięknego, co się nie zdążyło zacząć.
Chyba owa sytuacja i ów bukiet spowodował też, że przez obsługę samolotu traktowana byłam jak ktoś wyjątkowy, zaopiekowali się tez różami na czas lotu, a i współpasażerowie spoglądali z zaciekawieniem i sympatią.
Koleżanka nie była zazdrosna – rozbawiona jedynie.
Niestety, więcej go nie spotkałam. Dostawy przyszły, reklamacji nie było. Nawet się wymieniliśmy telefonami, ale nie kontynuowaliśmy znajomości.
Mam nadzieję, że podobnie wspomina ten jeden piękny wieczór.
A co mąż na to jak zobaczył taki wielki bukiet?
Jesli maz normalny to porosil o wyjasnienia, wysluchal ich, ewentualnie skomentowal i przeszedl do porzadku dziennego.