#ifvjl
Nie mogę znieść tych błagających o pomoc oczu. Swojej bezsilności w tym wszystkim.
Po każdej śmierci przychodząc do domu, płaczę i modlę się za tę osobę.
Większość ludzi, kabaretów, polityków opowiada bajki, jakoby cały dzień siedzimy w dyżurkach i pijemy kawusie. Nikt nie widzi naszych postrzępionych dusz i wylanych łez.
Na studiach uczyli nas, aby nie przywiązywać się do pacjentów, ale uwierzcie mi, tak się nie da. W tych momentach stajemy się ich przyjaciółmi. Na te kilka tygodni, miesięcy, jesteśmy ich wsparciem, psychologiem.
Kocham ten zawód, uwielbiam, jak pacjenci wychodzą do domu w otoczeniu szczęśliwej rodziny. Jednak za każdym razem jakaś cząstka mnie pęka, gdy ktoś umiera mi na rękach.
Nie generalizował bym, że wszystkie pielęgniarki są pełne empatii i współczucia, i przywiązują się do każdego pacjenta. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Zawód nie generuje ludzkich cech i emocji.
Nierzadko się mówi, że pracownicy medyczni z czasem wręcz obojętnieją na cierpienia innych.
Czasem i śmierć powszednieje, choć nie brzmi to najlepiej.
Czasami jest tak, że nie ma ratunku i jedyne, co możesz zrobić, to sprawić, by ostatnie dni pacjenta były jak najlepsze.
Śmierć jest naturalną koleją rzeczy. Musisz to zrozumieć, inaczej nie dźwigniesz tego psychicznie w którymś momencie i nie będziesz w stanie pomagać ludziom jak do tej pory.
Taaa, jedna na 1000 może taka jest
Ja również jestem pielęgniarką, na początku też przeżywałam cierpienie pacjentów, a także zgony. Po czasie jednak poczułam, że już mnie to nie rusza. Roszczeniowe postawy rodzin i pacjentów, a także zachowanie innych pielęgniarek, które traktują pacjentów jak zło konieczne zmieniło moje postrzeganie zawodu. Teraz pracę traktuje jako formę zarobku. Idę do szpitala, robię swoje i wychodzę. Jestem miła dla pacjentów, ale jednocześnie nie daje sobie wejść na głowę, nie rozpamiętuje ich historii, inaczej moja psychika by padła...