Jestem w związku od sześciu lat, mieszkamy razem od trzech. Mój chłopak jest dobrym człowiekiem, jest kochający, wyrozumiały, cierpliwy, kocha zwierzęta itd. Jeszcze dwa lata temu myślałam, że wygrałam los na loterii, bo mam naprawdę cudownego faceta obok siebie. Jednak nie jest tak kolorowo, jak to wygląda na pierwszy rzut oka... Zaraz będziemy mieli trzydziestkę, a on nie zrobił prawa jazdy. Jest po kursie i kilkunastu podejściach, mówi, że kiedyś znów spróbuje, ale od ponad dwóch lat nic z tym nie robi. Studiuje już od pięciu lat i jest (uwaga!) nadal na trzecim roku! Przez to tkwi w pracy, której nie znosi i która go wykańcza. Mimo wielu zalet widzę u niego niską samoocenę i brak pewności siebie, sam zresztą w nerwach mówił mi, że uważa się za bezwartościowe guano. Jakiś rok temu chciałam mu pomóc i zaproponowałam, żeby porozmawiał o swoich problemach z psychologiem. Nic to nie dało, po dwóch spotkaniach zrezygnował. Z każdym rokiem widzę, że nie dba o siebie i mimo że czuję jego miłość, to przestaje dbać o nasz związek. Priorytetem dla niego jest komputer, potrafi siedzieć pięć godzin dziennie przed monitorem, oglądając filmy na YouTube lub grając w gierki typu LoL. Mimo wielu dziur w zębach od ponad dwóch lat nie był u dentysty, zasłaniając się brakiem czasu. Zwracałam mu uwagę, że gdyby spędzał mniej czasu przed komputerem, to na pewno dałby radę udać się na wizytę. Kiedyś raz w miesiącu chodził do fryzjera, teraz potrafi pół roku „zapuszczać” włosy, oczywiście przez brak czasu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zaproponował mi kino, spacer, restaurację itp. Wszystkie wyjścia, czy to nasze, czy te ze znajomymi, inicjuję ja. Z drugiej strony kilka razy dziennie mówi mi, że mnie kocha, gdy kładziemy się do łóżka, zawsze mnie przytula i nigdy nie wyjdzie z domu, nie dając mi uprzednio buziaka. Czuję, że kocha mnie naprawdę.
Martwię się, że jest nieporadny, że nie bierze odpowiedzialności za swoje życie, że przestaje mu zależeć na samym sobie. Martwię się, że nie potrafi dorosnąć, że kiedyś nie zapewni naszym dzieciom warunków, a przede wszystkim nie zaoferuje swojego czasu, a życie umknie mu między palcami przed komputerem. A ja zostanę nieszczęśliwą towarzyszką jego zmarnowanego życia. To niewyobrażalnie smutne patrzeć na ukochaną osobę w takim stanie. Kocham go najmocniej na świecie, ale zaczynam martwić się o to, jak będzie wyglądało moje życie u jego boku. Nie wiem, co robić. Gdzie kończy się miłość i oddanie dla ukochanego, a zaczyna myślenie o swoim dobru w przyszłości?
Dodaj anonimowe wyznanie
Wygląda na po prostu dużego chłopca. Mamusia (albo Ty w roli mamusi) musi go zaprowadzić do fryzjera, do dentysty, musi mu zrobić zadanie domowe na studia, musi mu powiedzieć co ma dziś zrobić itd.
Dziewczyno, to nie partner, to duży synek. Synek też kocha i daje buziaki, pytanie czy chcesz synka czy partnera. Będąc z wiecznym synkiem stoisz w miejscu, to nigdzie dalej nie zaprowadzi, zatracisz się.
Daj synkowi/partnerowi krótki, szybki wybór: albo dojrzewa, albo szuka innej mamusi.
To samo pomyślałem. On potrzebuje drugiej mamy, takiej z bonusami jakiej nie da mu rodzicielka.
Być może nigdy nie będzie równorzędnym partnerem dla autorki i ta utknie w bagnie.
Twarde ultimatum albo się żegnamy.
Gdyby naprawdę Cię kochał to dbałby o Ciebie, jak i o relację, którą ze sobą macie. Starałby się być lepszym partnerem dla Ciebie i wspierałby Cię tak, jak Ty wspierasz jego. Jest jednak inaczej, mówi Ci, że Cię kocha i może nawet tak myśli, ale w rzeczywistości jest do Ciebie przywiązany, co w połączeniu z niską samooceną i przekonaniem, że drugiej takiej naiwnej nie znajdzie, sprawia, że trzyma się Ciebie jak tylko może.
Skoro już wielokrotnie mu proponowałaś zmiany i sygnalizowałaś, że nie jest Ci w związku dobrze, to rób to dalej, ale ustaw sobie w głowie deadline np. do końca wakacji. Jeśli do tego czasu nic się nie zmieni, to choćbyś sama zalewała się łzami, a on wrzeszczał i tarzał po podłodze przekonując, że bez Ciebie zginie albo sobie coś zrobi albo inne pierdoły, po prostu wychodzisz z jego życia i nie patrzysz za siebie.
Możecie się spotkać tam za 2-3 lata, taki wstrząs może sprawić, że on naprawdę się ogarnie, ale też nie masz gwarancji, że gdy się nie zejdziecie nie wrócą stare nawyki.
Znajdź sobie najlepiej nowego chłopa.
Depresja może. Nie znam się totalnie, lepiej się psychologa poradź co robić. Szacun, że o niego się martwisz, walczysz, że namówiłaś na terapię, ale musisz też myśleć o sobie, nie jest on Twoją odpowiedzialnością. Teraz go kochasz, ale miłość to biochemia, przemija. A problemy pozostaną, a wręcz się rozrosną.
Najgorzej że z terapii zrezygnował, bo możliwe, że sam nie jest w stanie się z tego wyciągnąć. Widać, że nie jest mu tak dobrze, a dalej w tym siedzi. Trochę niestety to znam. Może spróbujcie innego psychologa (zwłaszcza jak ten był z NFZ)?
Zastanawia mnie, co jakbyś postawiła mu jasną granicę i jasne ultimatum, zagroziła zerwaniem. Bo teraz to siedzi w gównie i nawet się w nim urządził, Ty dla niego trochę jak matka, a tak by miał impuls, że może coś stracić.
Jak Cię kocha, to niech też się poświęci i nie rezygnuje z terapii. Zabrzmi to cynicznie, ale buziaka każdy umie dać, nic to nie kosztuje. Sam tak miałem, że dopóty okazywałem "miłość" dopóki nie wymagało to tak naprawdę wysiłku, potem nagle były schody.
Trudna sprawa, trzymam za Was kciuki w każdym razie. Napisz ewentualnie ciąg dalszy, byle pozytywny :)
Póki nie jest twoim mężem to jeszcze jest czas, by to przemyśleć, czy warto to ciągnąć, a może wizja utraty Ciebie, bo Ciekie kocha jakoś pomoże mu się ogarnąć.
To co opisujesz moze sugerować depresję. Nigdy nie wiemy co siedzi komus w glowie i jakie bitwy toczy w niej. Moze zaproponuj wspólną terapie, będzie mu raźniej i tym razem jej nie przerwie.
To co opisuje to uzależnienie od gry. Tak mocne że przesłoniło cały świat. Autorkę posta też przesłoni. Autorko, ultimatum - albo chłopak szuka terapii i na nią chodzi, albo... Twój wybór, ale będzie coraz gorzej.
Możliwe, że po prostu boi się dorosnąć, bo się z tego co to może przynieść.