#gMctB
Wzniosła atmosfera, jakiś przyjaciel wiersz przeczytał, ktoś powiedział coś wzruszającego, co jakiś czas dało się słyszeć szlochy. Trumna, postawiona początkowo na szynach, została spuszczona na dół. Akcentem końcowym miała być różyczka wrzucona na trumnę. Tę różyczkę wrzucić miałam ja. Podchodzę więc... Pochylam się delikatnie i rzucam różyczkę... A razem z nią do grobu wpadam ja... Na oczach tłumu ludzi wpadłam do głębokiego grobu... Moje wtedy ulubione glany z hukiem walnęły w trumnę. Słyszałam tylko szepty i panikę: zemdlała, słabo jej, wyciągnięcie ją? Z całego tego stresu zaczęłam śmiać się jak durna. Spędziłam ładnych parę minut w grobie, na trumnie, cały czas śmiejąc się, zanim mnie wyciągnięto. A nie było to łatwe, bo wokół grobu obsypywała się ziemia, bo sucho było...
Tak że pogrzeb ukochanego dziadka niechcący ulepszyłam, a grabarz zapamiętał mnie prawdopodobnie do końca życia.
Smutna historia.
Dziadek miał wielu przyjaciół którzy jak widać bardzo go cenili i szanowali. Doczekał się jednak abstrakcyjnego braku poszanowania od własnej rodziny (glany i śmiech). Mam tylko nadzieje, że cała historia jak mniemam jest zmyślona.
Jesli dziadek nie mial kija w dupie, chodzac za zycia nabzdyczony i rysujac nosem chmury, smialby sie razem z wnuczka.
Czekaj, czekaj, czekaj... co ma rodzaj obuwia do szacunku?
Co ma wisieć, nie utonie.