#fLkk9

Rzecz działa się w okolicach milenium, kiedy to miałem 12 lat. Moje osiedle składało się z dwóch bloków, a między owymi blokami rósł dziki sad, który posłużył nam, czyli mi i moim ówczesnym ziomalom w podobnym wieku, do zbudowania domku na drzewie.

Jako że byliśmy wtedy jeszcze młodą ekipą, tak w naszych szeregach zagnieździł się osobnik, który był mały rozmiarem, ale najwięcej darł mordę. Taka typowa zropiała gnida, która wszystko wie najlepiej. Jego niefart polegał na tym, że mieszkał w ostatniej klatce, na ostatnim piętrze.
Pewnego letniego dnia, podczas typowych zabaw w owym sadzie, wspomniany wyżej osobnik odczuł, iż stolec mu się już uformował i musi czym prędzej pozbyć się zbędnego balastu. Droga nie była prosta, bo bieg na czwarte piętro w tym momencie to jednak ryzyko, więc po krótszym namyśle sprawę załatwił w okolicznym agreście.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy nazajutrz podczas zabawy w podchody schował się w nieszczęsnym agreście, włażąc we własne gówno :D
Dodaj anonimowe wyznanie