Nie pamiętam dokładnie kiedy poznałem A., ale znamy się od dziecka, a dla mnie - od zawsze. Początkowo byłem dla niej jakimś tam kolegą, ale ona dla mnie nie była jakąś tam koleżanką. Najbardziej zamazane wspomnienie z dzieciństwa z jej udziałem aż kipi od radości, którą sprawiała mi jej obecność. Ja byłem z małej wsi, ona z miasta. Na (nie?)szczęście, mieliśmy wspólną rodzinę, u której mogliśmy wspólnie spędzać część wakacji, czy ferii. Wtedy oglądaliśmy razem bajki zasłaniając okna czym się da, żeby było "jak w kinie", jeździliśmy rowerami, spacerowalismy itp., jak to dzieci. Jednak nigdy nie byłem pewien, jaki A. ma do mnie stosunek. Jej zachowania raz sygnalizowały jedno, a raz drugie. Z kolei moje uczucia zawsze były dla mnie klarowne, choć nie od początku byłem w stanie związać je w jeden wyraz - miłość. W okazywaniu uczuć zawsze byłem i wciąż jestem kiepski, więc nie rozmawiałem z nią o tym. Naiwne dziecko sądziło, że uczucie wszystko załatwi... gdyby wtedy wiedziało, jak bardzo się myli. W każdym razie - czas płynął. Nasza znajomość była burzliwa, raz było lepiej, raz gorzej, jakieś zerwanie kontaktu, odnowienie. W końcu nie mogłem już dłużej dusić w sobie tego uczucia, postanowiłem je wyznać. Plan piękny, wykonanie beznadziejne. Po wszystkim chciałem po prostu wyjść, ale nie pozwoliła mi. Zamiast tego spędziłem z nią resztę dnia i koniec końców zostałem jej przyjacielem... Potrafiliśmy pisać ze sobą przez całe dnie. Cały czas gdzieś wewnętrznie wierzyłem, że kiedyś będziemy razem. Tęskniłem za nią, martwiłem się, po prostu kochałem. Znosiłem jej chłopaka, pocieszałem, gdy ją zranił, sam dusząc w sobie uczucie. Przerosło mnie to, odciąłem się od A.. Chciałem zapomnieć, ale wyrządziłem sobie tym jeszcze większą krzywdę. Wróciłem - wybaczyła, powoli odbudowaliśmy naszą relację, a ja obiecałem sobie zachować dystans. Nie chciałem jej stracić. Wtedy nasza znajomość stała się jeszcze bliższa, stanowczo za bliska jak na przyjaciół. Słyszałem od niej, że "to coś więcej, niż przyjaźń", potrafiła wtulać się we mnie godzinami, mówić mi o krepujących rzeczach, bez skrępowania. Pisaliśmy i mówiliśmy do siebie czule, a ja byłem coraz bardziej rozdarty. Dlaczego? Była w związku. Czara goryczy się przelała, gdy pewnego dnia wtulona gładziła mnie po klatce, słodko wypowiadała dwuznaczne zdania i robiło wszystko, bym tylko jej uległ. Nie uległem, nie dlatego, że jestem cnotliwy, ale dlatego, że nie rozumiałem. Po tym dniu wszystko się zmieniło. Nie widziała we mnie swojego chłopaka... więc co? Zabawkę? Później wszystko potoczyło się samo i skończyło z mojej inicjatywy, dosyć nie miło. Wciąż tęsknię za moją małą, ciemnowłosą księżniczką i czasami nie mogę przez to zasnąć, tak, jak teraz. Nie wiem, po co to wyznanie, ale... po prostu jest. - Buba
Dodaj anonimowe wyznanie
Kurde, ładne wyznanie, szkoda, że tak się potoczyło. Mam takie spostrzeżenie: zwykle dziewczyny dają takie dwuznaczne sygnały kiedy nie chcą kogoś stracić, a zauważyły, że ten chłopak okazuje im zainteresowanie tylko wtedy, kiedy daje mu się nadzieję na związek. I ona nie musi być świadoma, że tak robi. To działa jak reinforcement learning, jak efekt Pawłowa, widzi, że chłopak jest na nią trochę zły, trochę się od niej oddala, czuję się winna i instynktownie daje mu okruszek nadziei i on znów się do niej zbliża. Więc uczy się, że takie zachowanie w chwili „kryzysu” i ryzyka utraty przyjaciela jest skuteczne. A ty masz dokładnie tak samo. Nauczyłeś się, że zachowywanie się jak przyjaciel ją przyciąga do Ciebie i sprawia, że w końcu dochodzi do bardziej romantycznej sytuacji.
Twoje nieszczere intencje (tak naprawdę nie chcesz przyjaźni) wywołują jej nieszczerą reakcję (ona raczej chce przyjaźni). A jej nieszczere intencje, Twoja nieszczera reakcje.
Niezupełnie się zgodzę. Ja nigdy zfriendzonowanemu chłopakowi nie wysyłałabym sygnałów, nie przytulałabym się i głaskała, nie mówiła czułych słówek. To właśnie robiła tamta dziewczyna, mega słabe i nie fair. Dodatkowo będąc w związku. Przyjaciel to przyjaciel, czułe słowa i dotyk zostawiamy dla partnera. Chyba że obydwoje przyjaciele nic do siebie nie czują i robią to żartobliwie i bez podtekstów. Ale jeśli jedna osoba wie, że druga coś do niej czuje, to takie zachowanie i dawanie nadziei jest wg mnie okrutne. Bardzo dobrze zrobiłeś autorze
A jakie według ciebie jest udawanie przyjaciela tylko dlatego, że się liczy na coś więcej? I jak tylko się orientujesz, że jednak nic z tego, to porzucasz swoją „przyjaciółkę”? Naprzemienne wyznawanie miłości, porzucanie, nieszczere deklarowanie przyjaźni, znowu porzucanie i odcinanie się. Weź pod uwagę że oni nie byli jakimiś tam znajomymi, tylko przyjaciółmi od dziecka, mieli wspólną rodzinę. Jak dla mnie on i ona zachowywali się porównywanie niewłaściwie. Prawdopodobnie oboje nie wiedzieli co czuli, co jest dość typowe dla nastoletniego wieku
Trzymała Ciebie we friendzone póki nie pojawi się "ten jedyny książę na koniu. Umaszczenie konia do negocjacji". Śpiewka stara jak świat - mimo, iż boli, bardzo dobrze, że zerwałeś znajomość bo nie bylibyście ze sobą nigdy. Zawsze na horyzoncie pojawiłby się "lepszy model" i tyle.
Czy byłeś zabawką? Raczej odskocznią, tamponem emocjonalnym, osobą, która ma zapewniać, że ona jest cudowna i tylko tym. Takim pocieszycielem.
Szkoda że wybrała kogoś innego.
Brzmi jakbyś zawsze z jej punku widzenia był przyjacielem. Przytuliłeś jak była smutna, mogła Ci powiedzieć o wszystkim, bo przeważnie jeszcze przed chłopakiem chce się wypaść lepiej. Co to były za dwuznaczne teksty? Bo może tego ona też tak nie odbierała...
1. To nigdy nie była i nie będzie Twoja "mała, ciemnowłosa księżniczka".
2. Wasza przyjaźń zakończyła się na okresie dzieciństwa.
3. W momencie, w którym zgodziłeś się na bycie jej "przyjacielem" po wyznaniu swoich uczuć, zwyczajnie przegrałeś tą sprawę i ustawiłeś się w pozycji podrzędnej.
4. Byłeś zwykłą szmatą do wycierania emocjonalnego gówna, w którym ona się taplała.
Mam nadzieję, że to rozumiesz, chociaż z Twojego wyznania wynika, że zupełnie nie. A szkoda.