#dTWVI
Na początku tego roku szkolnego dostaliśmy nowego nauczyciela od historii. Po pierwszym miesiącu nauki zaczął zbierać zeszyty. Oczywiście, a jakże mogło być inaczej, jako pierwszy wziął mój zeszyt. Ja dumna oddałam mój pięknie ozdobiony zeszyt. Tydzień później na następnej historii dostałam go z powrotem. Siadam do ławki i czytam, co nauczyciel mi tam napisał. Znalazłam tam notkę: „To nie plastyka, zeszyt jest do notatek, a nie do gryzmolenia”. Napisał również, że zeszyt mam doprowadzić do porządku i zacząć go estetycznie prowadzić, bo za miesiąc go sprawdzi ponownie.
Minął miesiąc, odebrałam ponownie sprawdzony zeszyt. Jako że nigdy się do końca nie słuchałam, to zaczęłam go estetycznie prowadzić, ale estetycznie na mój sposób. Z rysunków nie zrezygnowałam, wręcz przeciwnie, pojawiło się ich więcej, ale ja rysowałam je staranniej. Do każdej lekcji obowiązkowo musiał być jakiś rysunek (żeby nie było – każdy obrazek był na temat). Ku mojemu zdziwieniu w zeszycie zamiast czegoś w stylu „Nie posłuchałaś, jedynka”, znalazłam notkę: „O wiele lepiej się sprawdza, gdy nauczyłaś się rysować”.
Morał z tej historii jest taki – to, że ktoś uczy historii, nie znaczy, że nie może być krytykiem sztuki :)
Morał z tego jest taki, że historyk twierdzi, że to nie plastyka a komentuje czy ktoś umie rysować czy nie. Mógłby się zdecydować, bo wychodzi na hipokrytę.
Nie czaję wgl ideii sprawdzania zeszytów. Pamiętam, że coś takiego było w podstawówce, ale przecież zeszyt jest dla ucznia i co nauczyciela obchodzi co tam jest i w jakiej formie napisane, powinna się liczyć wiedza, która się uczeń wykazuje. Co innego sprawdzić zadania domowe, ale zeszyt?
Ile masz lat, że ktoś sprawdza Ci zeszyt? Czy to nie jest tylko dla klas 1-3?