Jestem dobrą uczennicą, mam wysoką średnią, biorę udział w olimpiadach, konkursach. Nauczyciele mnie chwalą, rodzice z wypiekami na twarzach zastanawiają się, na jakie studia mnie wysłać. Wszyscy wróżą mi świetlaną przyszłość zawodową. A ja... szczerze mówiąc, marzę o pracy bez ambicji. Takiej, w której nie musiałabym myśleć ani wkładać w nic serca. W której mogłabym emocjonalnie i intelektualnie przewegetować te osiem godzin, by później w domowym zaciszu powrócić do życia i tworzyć sztukę, której nie miałabym odwagi sprzedać, bo zwyczajnie brakuje mi talentu oraz inteligencji, by powołać do życia coś naprawdę dobrego. Chcę spełniać się poprzez dzieła ukryte przed światem i pogłębianie wiary. Chcę być szczęśliwa, nie interesują mnie oklaski ani wysokie honoraria. Wymarzona praca może być nisko płatna, byleby tylko starczyło na dach nad głową oraz jakieś podstawowe potrzeby, tak abym nie musiała polegać na ubogich rodzicach lub partnerze, którego wolałabym nie mieć.
Nie wiem nawet, czy istnieje gdzieś taki zawód. Praca fizyczna wymaga zazwyczaj dobrej kondycji lub umiejętności, których ja nie posiadam. Prawdopodobnie nigdy nikomu się do tego nie przyznam – nie chcę uderzać w mur frustracji, oczekiwań, nacisków i niezrozumienia. Być może przeczytacie kiedyś jakiś felieton mojego autorstwa, może nawet tanią książkę podpisaną moim nazwiskiem. Szkoda. Takie życie.
Dodaj anonimowe wyznanie
Tak ładnie napisała Pani tę historię, że istnieje ogromne prawdopodobieństwo, iż ma Pani wyjątkowy talent i inteligencję^^ Więc może po prostu będzie Pani tworzyć piękne rzeczy i je sprzedawać? Nie musi się Pani wstydzić sprzedawać swoich dzieł. Na pewno już teraz są wspaniałe, a jak Pani jeszcze bardziej nad nimi popracuje to w ogóle będą w muzeach albo bibliotekach, zależnie co to dokładnie jest^^ Ale na pewno może Pani wiele osiągnąć i jest Pani o wiele wspanialsza niż może Pani sobie wyobrazić^^
Wiesz, dawno nie słyszałem tak mądrego podejścia do życia. Sam mam tytuł mgr, zapewne kilka razy więcej wiosen. I co? I nie jestem szczęśliwy. A wiesz co jest najważniejsze w życiu? Bycie szczęśliwym - dla każdego jest to co innego. Nie mówię, że studia nie są nic warte - akurat Tobie poleciłbym... filozofię. Bo to pomogłoby Ci ułożyć sobie w głowie wszystko - zapewne jesteś bardzo młodą osobą, a młodość nie zawsze jest najlepszym doradcą. Ale gdybym mógł cofnąć czas, to zmieniłbym w życiu prawie wszystko. Po co? Po to, żeby być szczęśliwym. I to jest w życiu najważniejsze - a nie kasa, duży dom, wysoka emerytura. Bo jak nie będziesz naprawdę szczęśliwa to zwyczajnie do tej emerytury możesz nie dożyć, bo nie będziesz chciała dalej żyć. Także bądź szczęśliwa - twórz, rób wszystko to, co chcesz, byleby nie sprawiać przykrości innym. Szczęścia!
Łał, bardzo interesujący komentarz. Aż jestem ciekawa kto się za nim kryje 😅 mam podobne przemyślenia.
To fajnie, że masz marzenia, ale jeśli nie planujesz zdechnąć z głodu na emeryturze i żyć od pierwszego do pierwszego, to sugeruję Ci najpierw zrobić szkołę i dobre studia, a później sobie wymyślać i próbować różnych rzeczy mając już jednak zapewnione większe szanse na dobrze płatny zawód.
Jeśli chodzi Ci po głowie plan, że zrobisz szkołę, później zawodówkę i będziesz sobie tak żyć, to zastanów się dwa razy, bo ta decyzja będzie musiała być dla Ciebie równie dobra i przekonująca przez kolejne 40-45 lat Twojego życia.
Żeby było Ci łatwiej, zwizualizuj sobie swoje życie w którym olewasz szkołę i spełniasz się w nisko płatnej pracy bez ambicji:
1. Nie masz pieniędzy na dobry samochód, a Twój obecny psuje się w randomowych momentach pochłaniając znaczną część Twojej wypłaty lub oszczędności. Żyjesz w ciągłej niepewności.
2. Oszczędzasz maksymalnie parę stówek miesięcznie.
3. Nie stać Cię na dobre, markowe ubrania.
4. Nie stać Cię na własne mieszkanie ani dom, masz słabą zdolność kredytową, siedzisz na wynajmie, który pochłania znaczną część Twojej wypłaty.
5. Jeśli Twój partner jest bardziej ogarnięty zawodowo, z czasem zaczynasz czuć się jak ta gorsza lub nawet pasożyt (choć to akurat dość rzadkie u kobiet).
6. Wakacje planujesz z dwuletnim wyprzedzeniem trzymając kciuki, żeby przez ten czas nie zepsuła się pralka, samochód, żebyś nie straciła pracy itp. itd.
Skończ myśleć o pierdołach i idź na studia. Takie wizje są fajne tak długo, jak utrzymują Cię rodzice. Po miesiącu samodzielnego życia żałowałabyś zmarnowanej szansy i ten żal będzie w Tobie gnił bardzo długi czas, może nawet do końca życia.
Zapomniałem dopisać: na emeryturze dostajesz około 30% swojej obecnej wypłaty + nie masz dużych oszczędności ani inwestycji + masz trudniej na rynku pracy + dochodzi koszt leków = zdychasz z głodu.
Piszesz to z taką nienawiścią i goryczą... Czyżby z własnego marnego doświadczenia?
@TwojaStaraSieODzieci
NAUS ma po prostu podejście przeciętnego, zwykłego człowieka, który nie rozumie, że można od życia chcieć czegoś innego. Szczególnie wskazują na to punkty 3-5. Swoją drogą, markowe ubrania niekoniecznie są dobre, nawet te od marek designerskich, ale nie sądzę, by o nie chodziło. Poza tym autorka jasno napisała, że w ogóle wolałaby nie mieć partnera.
Częściowo ma rację, a częściowo chodzi mu o pociągnięcie autorki w dół.
Ohlala, masz zupełną rację. Moje podejście jest do bólu pragmatyczne i wykalkulowane, nie ma jednak co się obrażać na fakty. Lubię pieniądze, lubię zabezpieczony byt, lubię inwestycje, lubię biznes i lubię wygodne życie. Zdumiewa mnie nieco, że będąc osobą sugerującą autorce drogę edukacji, która niezaprzeczalnie daje jej większe możliwości oraz bezpieczeństwo w przyszłości, zostałem przez Ciebie określony jako ten, który "ciągnie ją w dół". Oczywiście, znów masz rację, można chcieć od życia czegoś innego, można być drugim Diogenesem, ale problem z tym jest taki, że dowiesz się czy to dla Ciebie dopiero wtedy, gdy wejdziesz do beczki. A co jeśli autorka do niej wejdzie i zrozumie, że jednak to nie to? Jak myślisz, w takiej sytuacji lepiej byłoby mieć wykształcenie albo jakieś kwalifikacje, czy nie mieć, bo wcześniej się nam wydawało, że będzie fajnie?
Moje wyznanie miało jedynie ukazać drugą stronę medalu. Byłoby wspaniale i cudownie, gdyby każdy mógł robić co kocha, zarabiać na tym, spełniać się i czuć się wspaniale. A jednak, jak długo dusza artysty wytrzyma tłamszenie w niskopłatnej, mało ambitnej pracy? Lepsza praca daje więcej pieniędzy, więcej pieniędzy to więcej wolności. Paradoksalnie autorka idąc na studia i zdobywając kompetencję oraz lepszą pracę da sobie większe pole do realizowania pasji w przyszłości.
Wystarczy nie być krótkowzrocznym.
@TwojaStaraSieODzieci miałem w życiu wiele marnych doświadczeń to między innymi dzięki nim czegoś się dorobiłem i jestem w stanie dać autorce sensowną radę. Każdego dnia dziękuję opatrzności za te najmarniejsze chwile, z których musiałem się wygrzebać. Takie jest życie. Natomiast jeśli chodzi o emocje jakie rzekomo wyczuwasz w moim tekście, to szczerze mówiąc mam to w dupie. Może Ci on pachnąć i serem, co z tego?
No, nic.
@NAUS, bo podejście ohlali jest pragmatyczne, zadaje konkretne pytania, jako rzecz do rozwiązania, jeśli autorka wybierze swoją drogą. Podpowiada jej. A ty deprecjonujesz to co mówi autorka i rzeczywiście trochę zieje goryczą.
Pójście na studia i doświadczenie w dobrze płatnym zawodzie często zamiast dać wolność staje się pułapką. 5 lat nauki w najlepszych, najbardziej kreatywnych latach życia, to trochę duży koszt, jeśli ktoś chce mieć zawód „na wszelki wypadek”. Dlaczego pułapka? Studia i praca w zawodzie, do którego nie masz przekonania, wypalają, i sprawiają, że nie masz siły i przestrzeni na rozwijanie biznesu czy pasji. „Dobrze płatne zawody” zmuszają cię do mieszkania w dużym mieście i do życia w pewnym standardzie, co generuje takie koszty, że w ogóle nie odczuwasz tej lepszej wypłaty.
Autorka dobrze to wymyśliła, w dobrym momencie przemyślała, jak chce, żeby wyglądało jej życie, i teraz ma mnóstwo czasu żeby do niego dążyć. Będzie miała pracę, która zapewni jej byt, ale nie wydrenuje jej psychicznie, więc będzie miała siłę realizować swoje piękne życie. Ja żałuję, że nie przemyślałam tego w odpowiednim czasie.
Nie bardzo też rozumiem, czemu niby decyzja o pójściu na studia ma ważyć na całym życiu. Przecież jak będzie miała 25, 30 czy 40 lat to wciąż może iść na studia. Zwłaszcza, że nie ma bogatych rodziców, więc i tak by pewnie musiała pracować w trakcie studiów.
Przede wszystkim rób w życiu to, co daje Ci satysfakcję i spełniaj marzenia swoje, a nie rodziców. Nie dla każdego jest praca na eksponowanych stanowiskach, siedzenie w biurze itd i to, że tego nie czujesz nie oznacza, że mniej osiągniesz czy nie jesteś ambitna. Na własnym przykładzie - moi rodzice są lekarzami, mają własną przychodnię, ale mnie to nigdy nie interesowało, absolutnie nie widziałem siebie w tym zawodzie. Na szczęście dziadkowie mieli gospodarstwo, ja wykształciłem się jako rolnik i na bazie kilku hektarów po dziadkach stworzyłem przedsiębiorstwo produkujące warzywa i drób, a równolegle prowadzę też tartak. Takie życie daje mi satysfakcję i sensowne pieniądze, niczego nie żałuję, a do pracy w biurze mam ludzi, bo osobiście wolę raczej robocze ubrania i pracę w polu niż rolę prezesa za biurkiem
Nie jesteś w tym osamotniona, ale większość ludzi robi to, co musi, żeby się utrzymać ;)
Będę szczera, korpo pozwala na to. Oczywiście korpo korpo nie równe, ale jest sporo gdzie pracujesz od 8 do 16 i nie musisz się martwić. A wiele płaci więcej niż minimalna, więc na luzie. Tylko warto jakieś studia ogarnąć, będzie Ci łatwiej się zaczepić.
Byłam takim mądrym dzieciakiem jak Ty, teraz mam pracę dużo poniżej moich zdolności. I powiem Ci tak:
Z jednej strony jestem zadowolona, bo mój potencjał i kreatywność kieruję w stronę swoich hobby. W pracy myślę o tym co namaluję, zaprojektuję, gdzie pojadę motocyklem. Kasę mam dość dobrą, starcza na utrzymanie mieszkania, wakacje kilka razy do roku i utrzymanie motocykla. Tłumaczę sobie, że praca mnie nie definiuje i to tylko miejsce gdzie zarabiam hajs na podróże i spełnianie marzeń a prawdziwe życie zaczyna się po 15.00, kiedy wychodzę.
Z drugiej jednak strony czasem przychodzi frustracja. Nie chodzi nawet o aspekt finansowy a o ambicję. Wiem, że stać mnie na więcej i czuję, że w obecnej pracy się marnuję. Szlag mnie trafia kiedy osoba mniej kompetentna ode mnie, ale na wyższym stanowisku, gada do mnie głupoty a ja muszę jej tłumaczyć najprostsze zagadnienia myśląc "co ja tu robię? Dlaczego jeszcze tu jestem? Czy to najlepsze na co mnie stać?".
Jesli potrafisz schować ambicję do kieszeni to proste życie i prosta robota mogą Ci się spodobać. Jeśli nie, to czeka Cię frustracja i szereg pretensji, tych najgorszego rodzaju, bo do samej siebie.
Coś tu widzę że jesteś tylko i wyłącznie na utrzymaniu rodziców, nie masz pojęcia jak duże znaczenie ma dla człowieka praca z wysokimi zarobkami gdzie możesz wydawać na co i ile chcesz i nie musisz się martwić czy będzie cię stać na czynsz, opłaty, leki, gdzie możesz iść do sklepu i kupić sobie co chcesz bez patrzenia na ceny. Żyjesz po prostu z głową w chmurach pod kloszem rodziców którzy chronią cię przed światem
"Nie wiem nawet, czy istnieje taki zawód" - pomyślmy... może stróż nocny? Albo praca na jakimś lekkim magazynie na stanowisku siedzącym? (Jak ktoś ma więcej pomysłów, to dawajcie!)
Problemem jest znalezienie tego typu pracy, która pozwala się samodzielnie utrzymać. :/
Księgowa.
@LodyWaniliowe
Urzędniczka z urzędu miasta/starostwa/zusu. praca lekka, polegająca na piciu kawy, układaniu pasjansa i plotkowaniu. A jak się trafi jakiś petent, to się go zbywa, żeby np. wypełnił jakiś druczek i przyszedł później.
Synekurę dostaje się wyłącznie po znajomości.
Urząd, urząd będzie idealny. Będziesz przewalać w kółko jakieś nudne papiery, a za wychylanie się przed szereg dostaniesz naganę zamiast premii.