#Zvo0V
Poznałam kogoś dawno temu, staliśmy się sobie bardzo bliscy. Trzy lata znajomości — niektórzy powiedzą pewnie, że to zbyt mało. Potem zaręczyny, ślub, początkowa sielanka. Nasz związek miał być z tych mało konserwatywnych: od samego początku mówiłam, że nie chcę mieć dzieci, że mam zamiar zarabiać własne pieniądze, a pracą w domu dzielimy się po równo. I on też tak twierdził. Na początku.
Z czasem zaczął mnie namawiać, żebym rzuciła pracę i została w domu. Najpierw niezbyt nachalnie, to były raczej sugestie. Potem było coraz gorzej. Stale narzekał na zmęczenie (wyobraźcie sobie, że ja też mogłam być zmęczona po pracy, a nie miałam problemu z wykonaniem „swojej tury” porządków domowych czy posiłków), biadolił, że dużo lepiej i dla niego, i dla mnie (!) byłoby, gdybym została w domu, kiedy przychodziła jego kolej sprzątania czy gotowania, ostentacyjnie (wcale tego nie ukrywał, parę razy przyznał, że robi to złośliwie) robił wszystko na odczepnego.
Z czasem zaczęły się też „batalie” o dziecko, którego na początku rzekomo nie chciał. Zaczęły się kłótnie. Gdy pytałam, dlaczego nie postawił sprawy jasno wcześniej, potrafił odpowiedzieć, że był pewien, że z tego wyrosnę...
Historia bez happy endu. On nie potrafił dalej brnąć w „równy” związek, ja nie poczułam nagle przypływu instynktu macierzyńskiego. Rozwiedliśmy się niedawno. Rozmawiamy ze sobą, ale wątpię, żeby długo to pociągnęło — zbyt dużo wzajemnego żalu i jakiegoś takiego niesmaku.
Proszę Was, dla dobra Waszego i Waszych przyszłych bliskich — stawiajcie sprawy jasno, nie pozostawiajcie miejsca na niedomówienia. Nie wierzcie w to, że ktoś się nagle potem zmieni, że komuś odwidzi się nagle jego wizja życia, że specjalnie dla Was zrezygnuje ze swoich planów. W związku, żeby nikt nie cierpiał, trzeba po prostu się dobrać przynajmniej w najbardziej podstawowym zakresie...
Trzy lata przed ślubem to nie jest malo. Podobno statystycznie najczęściej rozpadają się małżeństwa, w których zaręczyny były przed 6. miesiącem związku albo po 5. roku. Osobiście w sumie więcej widziałam z tej drugiej grupy - chyba że ktoś czekał z jakichś konkretnych powodów (aż dorosną, skończą studia, itd.).
Też się tak sparzyłam na pierwszym związku, gdyby gość mówił o swoich potrzebach, do czego go zachęcałam, rozstali byśmy się znacznie wcześniej, bo wiedziałabym, że to niedopasowanie, a tak to zmarnował mi 6 lat. Obecny partner musiał się tej komunikacji nauczyć ale zrobił to, chciał i teraz sobie ceni. Nie rozumiem ludzi, którzy brną w związek niespełniający ich potrzeb i nawet tego nie komunikują drugiej stronie.
To co on twierdził, a to co przyniosło życie to mogą być dwie różne kwestie. Być może sam nie był świadomy tego jak będzie funkcjonował w związku.
TakaOna100
"Gdy pytałam, dlaczego nie postawił sprawy jasno wcześniej, potrafił odpowiedzieć, że był pewien, że z tego wyrosnę..."
Związki równościowe się rozpadają znacznie częściej. Potwierdzają to norweskie badania. I to zazwyczaj z inicjatywy kobiet. To nie kwestia stawiania sprawy jasno, jak piszesz, bo przecież postawiłaś sprawę jasno. Taki związek jest większości ludzi ... niepotrzebny. Nie ma synergii.