#Zp2Pa

Wynajmuję mieszkanie w bloku. Na każdym piętrze są po dwa przejścia do korytarzy z mieszkaniami — wszystko zamykane na klucz. Sąsiedzi to w większość osoby na emeryturze lub do emerytury się zbliżające. Na owym wewnętrznym korytarzu urządzili sobie prawdziwą wystawę. Przed każdymi drzwiami półeczka, szafeczka, dywanik, wycieraczka, plastikowe kwiaty z motywem odpowiednim do pory roku, pojawił się nawet metalowy wieszak na kurtki. Na półeczkach poukładane buty i buciory, o wolny kawałek ściany oparte rowery i hulajnogi wnucząt. Obszar wokół moich drzwi jest jedyną wolną wyspą w tym tunelu zagłady.
Zdarzyło się, że wystawiłam przed drzwi worek na śmieci, który miałam zabrać, wychodząc. Godzina 20:30, piątek, ja prawie spóźniona, o worku zapomniałam. I stał tak sobie od tej 20:00 do rana. No właśnie, do rana. O 8:30 w sobotę do drzwi walił i dzwonił sąsiad — strażnik porządku, właściciel metalowego wieszaka. Zrobił wielką awanturę, że jakim prawem ten worek tutaj stoi, to przecież WOREK NA ŚMIECI. Próbował mi wciskać, że worek stoi już drugi dzień, ledwo dawał mi dojść do słowa. Na moje pytanie, czemu mój worek nie może stać przez noc, a śmierdzące buciory sąsiadki mogą stać cały rok, odpowiedział jedynie: „BO TO WOREK NA ŚMIECI”. No okej, racja, ale po co robić awanturę o worek z samymi papierami, który nie śmierdzi i jedynie stoi? Powiedziałam, że wyniosę go, gdy będę wychodzić. Dziadek pokrzyczał jeszcze, nakazał mi go dzisiaj wynieść i poszedł. Myślałam, że sprawa jest zamknięta, ale złudna to była nadzieja. Dwa dni później, wychodząc z mieszkania, zostałam zaczepiona przez sąsiadkę z naprzeciwka (tę od śmierdzących butów). Tym razem ona zaczęła na mnie krzyczeć z powodu... worka na śmieci, który był wyniesiony od dwóch dni. Czarę goryczy przelał tekst: „Jeśli chcesz tu mieszkać, to masz się podporządkować”. Postanowiłam zamknąć jadaczki rozwrzeszczanym sąsiadom.
Wystosowałam do spółdzielni maila z informacją oraz zdjęciami przedstawiającymi stan zagracenia klatki. Wspomniałam o przepisach przeciwpożarowych oraz że osoba na wózku nie byłaby w stanie tamtędy przejechać — może jakaś chora ciotka chciałaby mnie odwiedzić? Odpowiedź przyszła po tygodniu. Ku mojej radości, spółdzielnia potraktowała sprawę poważnie. Po kontroli zarządca budynku uznał, że zagracony korytarz łamie przepisy i stwarza zagrożenie. Sąsiedzi otrzymali nakaz natychmiastowego uprzątnięcia swoich „wystaw”. Ci, którzy się nie dostosowali, dostali kary finansowe od spółdzielni. 
Korytarz w końcu stał się przejezdny, a ja mogę spokojnie przejść z zakupami. Tylko sąsiad-strażnik porządku i pani od śmierdzących butów nagle przestali się odzywać...
K19922023 Odpowiedz

Ja autorkę doskonale rozumiem. Jeżeli faktycznie mieszka w społeczności starszych ludzi to pewnie pomyśleli że gówniara ma się podporządkować i tyle. Donos do spółdzielni był jak najbardziej na miejscu, gdyby coś się stało jakiejś osobie starszej to nawet ratownicy medyczni mieliby problem z przedarciem się z noszami czy sprzętem, nie mówiąc już o przepisach przeciwpożarowych, bo korytarz jest drogą ewakuacyjną.

Savard Odpowiedz

Wydajesz się być osobą, której nie uwierzyłabym w cokolwiek. Nie było mnie tam, a dam sobie rękę uciąć, że w worku na śmieci nie było jedynie makulatury. Piszesz, że zostawiłaś worek tylko do rana; nie, to sąsiad upomniał Cię rano, dlatego się pofatygowałaś. Inną sprawą jest zachowanie sąsiadów, ale wybacz, że nie mogę go skomentować, bo ponownie, nie wierzę Ci w opis ich reakcji.

Szwedacz

Miałam kiedyś takich samych sąsiadów. Oni zawsze bałagan na korytarzu, a jak kiedyś na czas malowania wystawiłam roślinkę na korytarz (i to w kącie gdzie nikt nikt nie chodzi) to była awantura i wypominanie pół roku. To taki typ co uważa, że osoba wynajmująca jest gorszym sortem człowieka.

Szwedacz Odpowiedz

Brawo. Klatka schodowa to nie miejsce na dekoracje. To ew. droga ewakuacyjna. Razem z dziadkami byście się potykali o ten bałagan uciekając z pożaru i jeszcze przez to by się szybciej rozprzestrzeniał

Czaroit Odpowiedz

Mam ambiwalentne uczucia.

I do takich zagraconych klatek i do postępowania autorki.
Z jednej strony zagracone na maksa klatki faktycznie mogą utrudnić przejście, choćby ratownikom z noszami, gdy trzeba kogoś zabrać do szpitala. Z drugiej, takie "zamieszkałe" klatki mi się podobają. No nic nie poradzę. Lubię wejść na klatkę, gdzie są firanki, kwiatki, obrazki, konik na biegunach a w kącie stoi wózek. Wtedy wiem, że jestem w domu, w którym żyją prawdziwi ludzie. Nie sterylne roboty.

Co do donosu. Chamskie odzywki w stylu "masz się dostosować" aż się proszą o utarcie wrednego kinola. I jakaś część mnie czuje satysfakcję, że został utarty. Ale inna sobie myśli, że autorka jakoś bardzo szybko pobiegła go ucierać. Nie za szybko?

I na koniec. Nie wiem, może te buciory faktycznie tak cuchnęły, że waliły na pół klatki, niektórzy ludzie mają bardzo śmierdzący pot. Wtedy interwencja w administracji tym bardziej staje się zrozumiała. A może wcale nie, tylko autorka uznała je za cuchnące, bo to po prostu buty, więc na pewno capią.

Reasumując - nie wiem, co mam o tym myśleć.
Nie wiem i już. :)

Dodaj anonimowe wyznanie