#Y593y
Zaczęło się od tego, że szybko traciłam zainteresowanie tymi rzeczami jako dziecko. Dziś jako dorosła nawet kupując laptop, którego tak bardzo chciałam, nie czułam żadnej radości. To samo przy zdaniu prawka, zakupie auta i wielu innych. Nic już nie daje mi radości. Kiedyś starałam się cieszyć małymi rzeczami, ale obecnie nie mam już sił się starać.
Cieszenie się z małych rzeczy to nie to samo co materializm. Mnie nie cieszy samo kupno samochodu, ono jest wręcz stresujące. Cieszy mnie jazda wygodnym autem, komfort i wycieczka, na którą jadę tym autem. Dla mnie te małe rzeczy to cieszenie się przeżywania, a nie kupowania.
Też mam takie okresy w życiu, i wydaje mi się, że to jest mój stan "domyślny". Tzn. jeśli pozwalam swoim uczuciom, myślom na swobodny bieg, to kończę w takim stanie. Rzeczywiście poczytaj o anhedonii, czasem nazwanie czegoś przynosi ulgę i pozwala przestać czuć się jak jedyny taki dziwak na świecie. W tym stanie czuję całkowitą obojętność, i skoro nic nie sprawia mi przyjemności, nie mam motywacji do robienia czegokolwiek, poza spaniem. A próbuję i próbowałam w życiu robić wiele różnych rzeczy, szybko traciłam zainteresowanie. Ale skoro uznałam, że nie mam zamiaru wylogować się z życia że względu na ludzi których kocham, a w takim stanie nie chcę przeczłapać życia, napiszę Ci co u mnie działa - mechaniczna kontrola myśli. Traktuję to jak grę. Zmieniam swoje myśli, nawet jeśli w to nie wierzę - w mojej głowie siedzi mała Pollyanna która z entuzjazmem komentuje - jakie to wspaniałe czuć ciepło słońca na skórze! Jak cudownie ruszać swoje ciało w tańcu! Wspaniale, że tyle czasu zaoszczędze dzięki nowemu laptopowi! Jak rozkosznie mięciutka jest ta pościel! Itd. Lubię nawet doprowadzać to do absurdalnych rejestrów, bo wtedy rozkruszam mur tej wewnętrznej obojętności śmiechem. Nie traktuję tego jako "cieszenia na siłę", bo nie zmuszam się do żadnych uczuć. Tylko do takiej gry intelektualnej. Ale potem zachodzi jakaś biologiczno-chemiczno-hormonalna magia i za myślami idą uczucia. Dalej sądzę, że odczuwam słabsze emocje niż większość ludzi, ale dzięki temu "ćwiczeniu" mogę iść przez życie jako rozbawiony obserwator teatru życia, zamiast zombie z pustką w oczach. I dalej jestem minimalistką, nie czuję żadnej potrzeby za gonieniem za nowymi rzeczami, ale to nie jest w ogóle potrzebne do szczęścia. Daj sobie tydzień na taki eksperyment, co Ci szkodzi.
"Ale skoro uznałam, że nie mam zamiaru wylogować się z życia ze względu na ludzi których kocham, a w takim stanie nie chcę przeczłapać życia, napiszę Ci co u mnie działa - mechaniczna kontrola myśli."
DOKŁADNIE :)
Z internetu:
"Podłożem wszelkiej aktywności umysłowej jest oddziaływanie neuronów, od których zależy nasze funkcjonowanie. Poprzez świadome ukierunkowanie swoich myśli możemy wypracować stałe połączenia między nimi, skutkujące korzystną dla nas przebudową mózgu. Proces ten określany neuroplastycznością zależną od doświadczenia, można odpowiednio ukierunkować, aby uzyskać jak najlepsze dla nas rezultaty."
Ahedonia.
Niekoniecznie. Anhedonia dotyczy "wszelkich" radości, również z doznań uczuciowych, a autorka pisze tylko o stosunku do spraw materialnych, właściwie - zakupów. Może inaczej jest w przypadku spotkania z przyjaciółmi czy obejrzenia dawno wyczekiwanego filmu?
Szybciutko do psychiatry sprawdzić czy nie masz depresji. I zrobić też badania czy nie masz problemów z tarczycą i czy nie brakuje Ci witamin.
Ew. dystymia, nazywana "młodszą siostrą depresji".
To się nazywa dorosłość.
Zabawki przestają nas bawić a kupowane rzeczy są jedynie narzędziami do konkretnych celów. Musisz poszukać sobie innych rzeczy, które dadzą ci radość. Jakieś hobby, zajęcia, spotkania, ludzie, wycieczki, przeżycia itp.
Posiadanie czy kupowanie rzeczy nie daje satysfakcji. Satysfakcję daje ich UŻYWANIE do celów, które sprawiają ci przyjemność.
Masz takie?