#U9U3K
Nigdy nie dotykam gołymi rękami klamek, guzików i poręczy w miejscach publicznych — robię to przez rękaw w bluzie, a drzwi „pchaj” otwieram nogą.
Kiedy ktoś z przeciwka przechodzi blisko mnie, to wstrzymuję oddech, żeby nie wdychać tego samego powietrza.
Jedzenie w restauracjach mnie obrzydza, bo ciągle myślę, ile osób jadło tymi samymi sztućcami.
Jak ktoś pożycza ode mnie długopis, to niech sobie go już zostawi.
Nie życzę nam kolejnej pandemii, ale fajnie, jakby każdy nosił maseczki.
Wiecie, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Otóż w domu mam jeden wielki bajzel — wszędzie kurz, a na podłodze sterty ubrań i śmieci. No cóż, przynajmniej rzadko łapię przeziębienia.
Zdrowy rozsądek mi podpowiada że przez maseczki może być pandemia jeśli ludzie za rzadko je zmieniają i/lub wyrzucają na ulicę. U mnie w mieście walały się po ulicach i chodnikach. Sądzę że powinieneś wstrzymywać oddech przede wszystkim jak taka maseczka sobie latała niesiona podmuchem wiatru. Ktoś mógł przecież wcześniej na nią kichać i kaszleć.
Po to człowiek ma układ odpornościowy, żeby nie musieć tak sobie utrudniać życia. Chyba że cierpisz na jakąś chorobę, która upośledza odporność, ale z wyznania to nie wynika.
Jak dla mnie to masz odwrócony punkt ciężkości. Narzucasz sobie rygory tam, gdzie to nie jest potrzebne, a w domu, gdzie akurat warto mieć porządek, to odpuszczasz sobie do przesady.
Nie twierdzę, że w domu powinno być sterylnie (nie powinno). Ale oddychanie złogami kurzu nie jest zdrowe, jeszcze mniej kontakt z pleśnią albo grzybem rozwijającymi się w zalegających śmieciach.
Znam osobę, która - po urodzeniu pierworodnego - przez wiele miesięcy nie wychodziła z domu (bo mi dziecko zarażą) jak również nikogo do domu nie wpuszczała (jak wyżej).
Z opowieści jej męża (jedynego, który mógł wejść, po restrykcyjnych szorowaniach i zmianach odzieży) wiemy, że wszystkie domowe przedmioty były wielokrotnie odkażane, te możliwe do wyparzenia - wyparzane, i tak dalej, i tak dalej.
I byłoby to ewentualnie do zaakceptowania (na zasadzie: ok, nie wtrącamy się), gdyby nie fakt, że dziecko, pozbawione na starcie styczności z "podstawowymi zestawami mikrobów", gdy już w końcu wyszło z tej sterylnej klatki, łapało wszystkie możliwe infekcje / przejawiało przedziwne objawy skomplikowanych krzyżówek alergicznych.
Tak więc, przesada w żadną stronę nie jest dobra - owszem, dbajmy o higienę, ale w jakichś zdroworozsądkowych granicach.
Frog
O to to.
Mnie kiedyś zszokowała reakcja kumpeli, gdy jej dwuletnie dziecko lizało brudną, zakurzoną szybę w urzędzie. Ta szyba była dosłownie szara od brudu, fu. Chciałam natychmiast zabrać dzieciaczka, a ona spokojnie: Zostaw. Niech sobie liże. Nabierze odporności.
I rzeczywiście. Młody rósł zdrowy i silny jak byk. :)
Poza tym, pamiętam jak sama piłam napój dzieląc się nim z połową klasy. "Daj łyka" albo "daj gryza" to była norma, codziennie częstowaliśmy się wzajemnie kanapkami, jabłkami czy oranżadą. Jedliśmy też szczaw i wiele innych roślin zbieranych brudnymi łapkami z obsikanych trawników w centrum miasta. A najsmaczniejsze były "bułeczki", które rosły tylko pod słupkami. Widocznie psi mocz im służył. :))
I byliśmy zdrowi. W dzieciństwie byłam przeziębiona raptem parę razy.
Komuś chyba koronka weszła za bardzo.
To już przeszło w przewlekłą kowidiozę. To choroba psychiczna, leczy się ją szczepionkami od Picera albo Astry Zenka.
Ani jedno ani drugie. To fobia. Można to normalnie leczyć.
To nie jest ani zdrowe, ani rozsądne. Lecz się na głowę i zaszczep piątą dawką dwudawkowej szczepionki.
To nie jest zdrowy rozsądek. Jak Ci zacznie utrudniać zycie, to poszukaj pomocy.