#Tpc64

Czasy gimnazjum, na religii katechetka zrobiła nam jakby grę w podróż. Kazała nam w zeszycie narysować siedem zapakowanych toreb lub rzeczy, które ze sobą weźmiemy. Powiedziała, że możemy w tym zawrzeć jakieś wartości typu miłość, rodzina, przyjaźń.
Jako że myślałam dość praktycznie, wzięłam ubrania, kosmetyki, książki itp. oraz... konia, bo co będę cały czas na piechotę chodzić.

Zaczęliśmy grę. Na każdym „przystanku” kazała nam wykreślić jedną rzecz, no to wykreślałam. Na przedostatnim przystanku był taki typowy autobus Trzeciego Świata, gdzie jest wszystko, począwszy od bakterii, na kozach kończąc. No to wchodzę z jedną torbą i tym biednym koniem, bo przecież biedaka nie zostawię gdzieś na pustkowiu. Ostatni „przystanek” był pod górą. Ostatnia rzecz do wykreślenia – poszła torba, przecież konia samego nie zostawię. Katechetka kontynuuje swoją opowieść, jak wchodzimy na tę górę, i wreszcie pada hasło: „Jesteśmy na miejscu, pod bramami nieba. Z czym zostaliście?”. Jak reszta klasy miała rodzinę, przyjaźń, koleżanka (też praktyczna) została ze zwykłą torbą, tak ja wybrałam się do królestwa niebieskiego z koniem :)
szarymysz Odpowiedz

Jako ateista uważam, że Ciebie jedną wpuściliby do nieba, właśnie za nieporzucenie konia.

Dodaj anonimowe wyznanie