Już od dzieciaka należę do osób, które mają większe potrzeby od przeciętnego człowieka na okazanie mi miłości i zainteresowania. To nie jest tak, że potrzebuję ciągłej uwagi, rozmowy ze mną i bycia ciągle na pierwszym planie. Ogranicza się to raczej do dużej potrzeby na przytulanie, położenia głowy na kolana mamy i obejrzenie razem filmu itp. Niestety moja rodzina nie należy do takich, która w taki sposób okazuje uczucia. Dodatkowo byłam wyśmiewana w szkole, głównie przez chłopaków, co odbiło się na mojej samoocenie. Gdy poszłam do liceum, z czasem zobaczyłam, że mogę podobać się chłopakom. Nie byłam jakaś mega popularna, ale jeden, drugi, może trzeci adorator by się znalazł. Był to jeden z pierwszych kopniaków do pracy nad swoją samooceną. Poukładałam to i owo w głowie, wyrobiłam się społecznie i nawet wizualnie. Takie zwyczajne rzeczy, których ja jednak musiałam się nauczyć. Nie jest idealnie, ale jest dużo lepiej, niż było. Ale został jeden duży problem. Zbyt szybko przywiązuję się do ludzi. Wydaje mi się, że przez to, że nie miałam tego zainteresowania w domu i wśród płci przeciwnej, gdy teraz ktoś się mną interesuje, za szybko w to wpadam i po chwili podaję mu serce jak na dłoni. Nawet gdy próbuję trzymać relację (a raczej siebie w niej) na odpowiedni dystans, to z czasem potrafię wybuchnąć i na chwilę za mocno się do kogoś przylepić. Ale ta chwila już zraża do mnie. Próbowałam naprawdę wiele... Obracania się bardziej w męskim towarzystwie, ćwiczeń flirtu, nabyłam dużo wiedzy o relacjach damsko-męskich i sprawdzałam je w praktyce, mam kilka relacji typowo koleżeńskich z chłopakami.
Mam swoje potrzeby. Nie siedzę i nie chcę ich obsesyjnie spełnić, ale wiem, że mam z tym problem. A gdy słucham przyjaciółek, które opowiadają o swoich miłościach, to skręca mnie w żołądku. Nie zazdroszczę im i nie mącę, tylko wspieram je i normalnie z nimi rozmawiam. Ale boli mnie gdzieś tam w sercu, gdy rozmawiamy o tym, jak pojechali gdzieś, jak oglądali film wtuleni w siebie. Dla nich to naturalne, bo jest to dla nich drugi czy trzeci partner. A mnie po prostu boli trochę myśl, że czeka mnie jeszcze trochę pracy nad sobą, żeby nie dawać swojego serca na tacy i nie spalać szansy na związek na starcie i mimo że potrzeba bliskości jest u mnie ogromna, to minie jeszcze jakiś czas, zanim mi też będzie dane tak kogoś przytulić i być spokojną właśnie o to, że ze mną jest wszystko w porządku, moje emocje nagle nie wybuchną i mam szansę na trwały związek. Wiem, że jeszcze sporo przede mną i wiem, co robić. Ale musiałam dać upust emocjom i jeszcze raz dziękuję za dotrwanie do końca.
Dodaj anonimowe wyznanie
Wszystko, co czujesz, jest w pełni zrozumiałe. Nie znam Cię, ale jestem dumna z tego, jak dzielnie walczysz o siebie i swoje przyszłe relacje. :)
Super, że pracujesz nad sobą. Jeśli jednak widzisz, że to może być za mało to naprawdę warto pomyśleć o wizycie u psychoterapeuty. To naprawdę może bardzo pomóc.
Szczerze mówiąc założyłam, że autorka już ma terapeutę, ale jak nie to racja, przydałby się ktoś, kto ją pokieruje.
A to nie jest tak, że próbujesz zaspokoić potrzebę bliskości, bo tego nie doświadczałaś w domu? I właśnie dlatego tak bardzo teraz czujesz, że tego potrzebujesz?
No tak, dlatego m.in. wspomniała o domu. Ale musi poukładać sobie wszystko w głowie, żeby ani nie być bluszczem, ani nie narażać się na przemoc pod przykrywką wielkiej miłości.