Nie pamiętam, ile mogłam mieć lat – 7, 8, nie więcej niż 9. Pewnego zimowego ranka rodzice wyszli gdzieś z domu, często zostawiali mnie samą, nie miałam z tym problemu. Tego dnia nie było ich około trzech godzin. W tym czasie zaczął bardzo intensywnie padać śnieg. W przeciągu krótkiego czasu napadało go bardzo dużo, chyba najwięcej ile widziałam w swoim wówczas krótkim życiu. Mieszkaliśmy w bloku, mieliśmy balkon. W pewnym momencie spojrzałam na ten balkon i się przeraziłam. Mój mały móżdżek ubzdurał sobie, że balkon nie jest w stanie utrzymać takiej dużej ilości śniegu. W mojej głowie zaczął się szybko rysować scenariusz walącego się balkonu wraz z kawałkiem mieszkania pod ciężarem śniegu. Wymyśliłam, że przeniosę śnieg do wanny i tam on się rozpuści. Nie znalazłam żadnego wiaderka, więc pod presją czasu (śnieg nadal mocno padał, dodając ciężaru balkonowi) zaczęłam swoimi rączkami przenosić ten nieszczęsny, biały śnieg.
Szybko się zmęczyłam, a odmarznięte ręce zaczęły boleć. Rodzice zastali mnie płaczącą nad wanną ze śniegiem. Wydukałam tylko: „Bałam się, że balkon runie w dóóół...”. :D
Dodaj anonimowe wyznanie