#Pz3H4

Mój facet ciężko chorował. Były momenty, kiedy żegnał się ze mną, bo był przekonany, że nie przeżyje nocy. Nie będę się rozpisywała o tej chorobie, ale tuż po operacji byłam dla niego jednym wsparciem. Czasami kiedy schodziły ze mnie emocje po powrocie ze szpitala, zastanawiałam się, skąd mam w sobie tyle siły. Zamieszkałam z nim, miałam wtedy 20 lat. Jeszcze długi okres po operacji wciąż był ode mnie uzależniony. Nie mógł pracować ani zajmować się domem, więc absolutnie wszystko było na mojej głowie. Dzięki mojej pomocy stanął na nogi. Był mi wdzięczny, na każdym kroku powtarzał, jak bardzo mnie kocha.

Kiedy miałam 25 lat, zdarzył się wypadek. Była zima, wracałam z rodzinnego domu do mojego mężczyzny. Brat postanowił, że odwiezie mnie na dworzec. Nie pamiętam nic, oprócz piosenki, która leciała w radiu. Nie pamiętam momentu uderzenia o drzewo, nie pamiętam tego, jak transportowali mnie do szpitala... Nic. Brat mimo poważnego urazu głowy wyszedł z tego, teraz prowadzi normalne życie. Ja natomiast usłyszałam, że jestem sparaliżowana od pasa w dół, miałam zmasakrowane ograny, a wszystko przez pas, który był niepoprawnie założony. Dosłownie mnie zmiażdżył.

Po wypadku moje życie zmieniło się o 180 stopni. Moim najlepszym przyjacielem stał się wózek. Czasami ludzie pytają mojego mężczyzny: „Po co męczysz się w tym związku?”, „Jesteś młody, znajdź sobie kogoś, z kim ułożysz sobie normalne życie”. Mnie to boli, ale nie jego. Teraz to on jest silny i poświęca mi siebie. Zawsze powtarza: „Oni nie wiedzą, jak jeszcze wiele jestem w stanie znieść, żeby kobieta mojego życia była szczęśliwa”.
Dodaj anonimowe wyznanie