#Oe5h1

Moja historia cofa się do dni przedszkolnych, kiedy to ja, mała blondyneczka, uchodziłam za najgrzeczniejszą dziewczynkę w starszakach. Oczywiście nie odbierałam tego w ten sposób. Ale do sedna.

Pewnego dnia w przedszkolu pojawiła się nowa dziewczynka. Wszystkie dzieci wprost ją kochały, bo jak się później okazało, mała dzianych rodziców i często przynosiła nowe zabawki, którymi dzieci również mogły się bawić. Oprócz mnie. Dziewczynka upodobała sobie, że nie mam prawa dotykać jej zabawek, i tak po kilku tygodniach w końcu miałam dość zabaw tylko i wyłącznie z naszymi opiekunkami, bo inne dzieci oczywiście miały lepsze zajęcie. Zwyczajem w naszym przedszkolu było, żeby na drugie śniadanie i podwieczorek zjeść zawsze po jednym wybranym owocu i wypić soczek w kartoniku. Ja, przypominam, zawsze najgrzeczniejsza, porwałam z biurka naszej opiekunki małe, plastikowe kulki i z zamiarem nauczenia nowej koleżanki, że zabawkami trzeba się dzielić, „wzięłam ją na stronę” mówiąc, że jeśli również nie będę mogła się bawić zabawkami jak reszta, to te kulki wylądują w jej napoju.

Chciałam tylko zaznaczyć, że miałam wtedy z 5 lat i pewnie fiu-bździu w głowie, ale w życiu samej siebie bym nie posądziła o takie czyny. Oczywiście tylko ja wiedziałam, że chciałam ją wyłącznie przestraszyć. Dziewczynka natomiast tylko się zaśmiała i odpowiedziała, że zobaczymy, kto będzie szybszy i bardziej skuteczny.
Teraz jak sobie przypominam brzmienie tych słów, to sobie myślę, że powinnam się bardziej przerazić. Wtedy jednak nie do końca zrozumiałam, o co jej chodzi. I tu się zaczyna główna historia.

Następnego dnia podczas drugiego śniadania wzięłam mój soczek w kartoniku, upiłam trochę, odstawiłam na blat i wróciłam do zabawy. Po chwili znów chciało mi się pić, więc włożyłam rurkę do buzi, aż tu nagle w pewnym momencie poczułam w gardle coś ostrego, co też usilnie i szybko próbowałam przełknąć dalej, ale się nie dało. Zaczęłam panikować i wrzeszczeć z bólu na całą salę, kiedy wszyscy się zbiegli wkoło mnie i zaczęli wypytywać, co się stało. Ja oczywiście bałam się w ogóle otworzyć buzię, więc pokazałam na moją szyję. Ból był nie do zniesienia, tylko tyle pamiętam. Potem obudziłam się w szpitalu i dopiero jakiś czas później dowiedziałam się, że tamta dziewczynka wrzuciła mi przez rurkę do soku szpilki. Takie prawdziwe, metalowe szpilki. Na swoje usprawiedliwienie miała jedno zdanie: „Nie chcę, żeby jakaś ładniejsza dziewczynka bawiła się moimi zabawkami”.

Okazuje się, że mała była na coś chora i objawiało się to w postaci małych plamek na ciele. W dużej ilości. Ja wtedy nie rozpatrywałam tego jako czegoś nieakceptowalnego. Po prostu uznałam ją za nową koleżankę, która złośliwie nie chce się ze mną bawić. „Nowa” do przedszkola już nie wróciła, a ja do tej pory nie używam słomek.
Dodaj anonimowe wyznanie