#OJChF
Miałam takiego pecha, że tuż przed rozpoczęciem roku w pierwszej liceum trafiłam do szpitala. Do szkoły przyszłam dopiero w październiku. Wszelkie integracje się już odbyły, a przyjaźnie zdążyły się zawiązać, nikt nie chciał mnie wpuścić do swojego grona. Stosunek klasy do mnie był chłodny, zupełnie jakbym była intruzem. Miałam tylko jedną koleżankę, ona była wyrzutkiem, ja tak samo, więc czas w szkole spędzałyśmy razem. Było miło, ale robiłyśmy to bardziej z przymusu niż przyjaźni, tak naprawdę w ogóle się nie znałyśmy, zupełnie nic o niej nie wiedziałam.
Pewnego dnie zauważyłam na jej nadgarstku zadrapania, gdy spytałam, co się stało, nie wiedziała, co odpowiedzieć, a ja głupia spytałam, czy to kot, bo sama nieraz miałam przez swojego takie rany. Potwierdziła. Jakieś dwa tygodnie później zauważyłam już poważne nacięcie, po którym zdecydowanie zostałaby blizna. Zaśmiała się i powiedziała, że to kot. Nie wiedziałam, jak mam zareagować, starałam się jej dać do zrozumienia, że potrzebuje pomocy, i że nie powinna tego robić, że jakby co możemy porozmawiać. Bałam się też za bardzo się w to wtrącać, żeby jej nie zirytować i nie stracić jedynej osoby, która chciała się do mnie odzywać. Stwierdziłam, że dam jej szansę samej to wszystko naprostować, obiecałam sobie jednak, że jak trzeci raz zobaczę ślady po cięciu się, pójdę do pedagoga szkolnego.
Trzeciego razu nie było, moja koleżanka dosłownie kilka dni po tym, jak zauważyłam, że ma problem, przestała przychodzić do szkoły. Po jakimś czasie pojawiła się informacja, że odebrała sobie życie. Dla wszystkich to było zaskoczeniem, ale nie dla mnie. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że bałam się zareagować.
Inni znali ją dłużej niż Pani, prawda? I nikt inny nawet na nią nie spojrzał. Pani chociaż próbowała. Możliwe, że w momencie, gdy Pani przyszła ta koleżanka już dawno podjęła decyzję i dlatego udawała, że nic się nie dzieje. Bo już nie szukała pomocy, tylko nie chciała, żeby ktoś "przeszkodził". I tak zrobiła Pani więcej niż reszta klasy. Dziękuję, że Pani żyje.
Przykro mi że Cię to spotkało. Powiem wprost: nie masz sobie czego zarzucić. Byłaś młoda, a zapewniam Cię ze w takich sytuacjach nawet dorośli nie wiedzą jak się zachować. Twój plan był naprawdę dobry, mimo że wydaje mi się że oceniasz go samolubnie. Jeśli jej chęć odebrania sobie życia, była tak silna, to prawie napewno nie było nic co mogłabyś zrobić by ją od tego odwieźć, ani tak naprawdę nikt inny... Piszę "prawie" bo jedyne co mi przychodzi do głowy, to zdobycie jej zaufania i próba koleżeńskiej, prawdziwej, pomocy. By ona zrozumiała, że ktoś chce dla niej dobrze, a nie atakuje ją że sobie nie radzi. Ale na to nie miałas czasu...