#OGsKH

Podczas mojego pierwszego wyjazdu na narty (miałam wtedy 7 lat), spotkała mnie sytuacja, o której nie mogę zapomnieć do dziś. Uczyłam się jeździć na łagodnej, lekko pochyłej zielonej trasie, przeznaczonej dla dzieci. Strefa ta była specjalnie oddzielona, wyciąg orczykowy, prowadzący na górę poruszał się wolniej niż inne. Widać było, że trasa przeznaczona jest dla początkujących.
Po skończonych zajęciach z instruktorem zatrzymałam się na dole stoku w odległości około dziesięciu metrów od końca zjazdu. Zaczęłam zdejmować buty i narty, mój opiekun odszedł na chwilę, pomóc innym dzieciom z grupy. Usłyszałam szum, odwróciłam się. W moją stronę pędził dorosły mężczyzna, zjeżdżając z niewiarygodną prędkością prosto na mnie. Przejechał na trasę dla dzieci z głównej trasy. Strach mnie sparaliżował, wszystko działo się zbyt szybko. Kiedy mężczyzna znajdował się w odległości kilku metrów ode mnie, kobieta zjeżdżająca z trasy zajechała mu drogę. Niczego nie zauważyła, patrzyła na swoje dziecko. Narciarz wjechał w nią z niewiarygodną siłą, przetoczyli się kawałek, lądując niecały metr ode mnie. Ten widok był okropny, plątanina kończyn, nart (kobiecie nawet się nie wypięły) i kijków oraz krew cieknąca z jej twarzy. Zaczęli zbiegać się ludzie, dzwonili na pogotowie, próbowali uspokoić dziecko kobiety. Wtedy wrócił mój opiekun, odciągnął mnie od miejsca wypadku.
Następnego dnia z wiadomości dowiedziałam się, że kobieta ma silny wstrząs mózgu, w kilku miejscach złamane żebra i nogę.
Do tej pory nie mogę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ten (jak się okazało) pijany mężczyzna wjechał wtedy we mnie – drobną siedmiolatkę. Możliwe, że nie przeżyłabym tego wypadku.
MaryL2 Odpowiedz

Idiota… też to nieraz obserwuję. Lekka trasa, pełno szkółek i ktoś się bawi w slalom między dziećmi/poczatkujacymi. Wszyscy zamiast się uczyć i patrzeć w dół muszą w stresie się obracać, bo królewicz jedzie.

Z drugiej strony miałam taką sytuację, że ja zapieprzalam, na praktycznie pustej, czerwonej trasie. I widziałam tam takiego małego brzdąca z ojcem, na poboczu. A że była to jedna z niewielu tras bez szkółek, w lesie, daleko od wszystkiego, no to chodziłam tam pozapieprzać, dosadnie mówiąc. I jak mi to dziecko wyjechało na drogę! Wydaje mi się, że przejechałam mu po nartach, zaczęłam po angielsku przepraszać, ojciec wkurwiony na mnie, coś po swojemu mówił, dziecko na szczęście nie załapało co się stało. Prawie dostałam zawału. Czuję się winna. Z drugiej strony oboje sobie stali i patrzyli na mnie do góry. Więc zakładałam, że sobie czekają aż przejadę. Tak że po czasie myślę, że ten facet te jest winny, bo mógł przytrzymać dziecko, a jak byłam bliżej to widziałam, że ono stało zdecydowanie za daleko od niego, z 2 metry. No i też średnie miejsce na zabieranie dziecka. A on w ogóle nie poczuwał się do winy.

Dodaj anonimowe wyznanie