Gdy uczęszczałem do liceum, nadszedł ten moment, że coraz to kolejni znajomi zdawali egzamin na prawo jazdy, więc również się za to zabrałem. Wykłady z teorii zaliczone, od jakiegoś czasu miałem też już "jazdy", ale trzeba było jeszcze odbyć zajęcia z pierwszej pomocy. W mojej autoszkole spotkanie takie organizowane było raz w miesiącu. Pech chciał, że akurat tego dnia musiałem zostać dłużej w szkole, potem utknąłem w korkach i doskonale wiedziałem, że spóźnię się na zajęcia. Gdy dotarłem pod budynek, spotkałem czekającego tam na mnie kolegę i razem udaliśmy się do małej salki w piwnicy, gdzie miały odbyć się zajęcia. Normalnie w salce na "teorii" było mniej więcej 5-6 osób, lecz gdy nacisnąłem klamkę, moim oczom ukazała się wypełniona po brzegi przez grubo ponad 20 osób sala. Oczywiście wszystkie oczy zwrócone na nas - spóźnialskich. Patrzę na ratownika, a ten wita się uprzejmie "Dzień Dobry. Zapraszam" po czym ręką wskazuje w kierunku ławek, abyśmy usiedli... Nie wiedzieć czemu, mój mózg postanowił ze mnie zakpić i co zrobiłem? Uścisnąłem wyciągniętą przez ratownika dłoń... A potem już tylko cisza przed burzą, a następnie niekończąca się salwa śmiechu. Oczywiście, przez następne trzy godziny zajęć prowadzący nie odważył się mnie zaprosić do ćwiczeń z fantomem.
Może historia wydaje się banalna, ale do dziś gdy sobie przypominam minę ratownika, to banan nie schodzi mi z twarzy ;D Oczywiście wspomniany wyżej znajomy także dba o to, bym nigdy o tym nie zapomniał.
Dodaj anonimowe wyznanie